Wrześniowego maratonu ciąg dalszy. Nie zdążyłem jeszcze dobrze pozgrywać zdjęć z kart pamięci po Akademii Nikona a już siedziałem w samolocie do Berlina by stamtąd z niemałymi kłopotami (zdecydowanie nie pozdrawiam linii Airberlin ani lotniska Berlin - Tegel!) dostać się do Düsseldorf’u. Tam oczekiwali mnie już kichu z Wilkiem i już razem pojechaliśmy na pokazy wynajętym samochodem. Pogoda nie zachwycała. Gęste chmury co chwilę upuszczały na nas swoją mokrą zawartość. Nie przeszkodziło nam to jednak wcale w dobrej zabawie. Na lotnisku dołączył jeszcze MarS i nasi przyjaciele z Holandii i… rozpoczęła się foto-zabawa. Sunset Airshow to taka wieczorna przystawka do całych pokazów o nazwie International Sanicole Airshow, które rokrocznie odbywają się w Belgii - właśnie we wrześniu. Byłem tam po raz pierwszy i urzekła mnie wyjątkowość tej imprezy. Małe to takie jak nasze pokazy w aeroklubach, ale atrakcji co nie miara! Zwłaszcza tych, które zawierają w sobie elementy rozświetlające niebo. Od wszelkich wystrzeliwanych fajerwerków z flarami na czele po marchewki dopalaczy zawsze rozświetlających zarówno mrok jak i zmysły. Szkoda, że pogoda nie dała szansy pokazom na całkowite rozpostarcie skrzydeł. Rafale w pięknym żółtym malowaniu ledwie było widać! Jednak takie gwiazdy jak holenderski Apache, belgijski F-16 czy Swip Team zrobiły piękną robotę. Kanonada sztucznych ogni pod koniec imprezy sprawiła, że poczuliśmy się już totalnie jak podczas sylwestrowego szaleństwa. Było pięknie! Na pewno do zobaczenia podczas kolejnych edycji :) Tymczasem zaraz po wieczornym pokazie pędem wracaliśmy do hotelu, chwila snu, by o świcie wracać… na kolejne dni pokazów Sanicole? Nieeee ;) Wracać do… Polski! Gdyż tu, już następnego dnia, czekały na nas kolejne wyjątkowe emocje!