25 marca 2010. Powrót nad Biebrzę. To już rok jak byłem tu po raz pierwszy. W tym roku zamierzam zdobytą wcześniej wiedzę wykorzystać do zrobienia jeszcze lepszych fotek. Oczywiście nie stroniąc od kiczowatych landszaftów, których możliwości pstryknięcia akurat w tej okolicy jest całe mnóstwo. Zanim jednak przyjechałem zrobiłem bardzo szczegółowy wywiad co, gdzie i jak można spotkać – sfocić. Jak zawsze nieocenionym i najlepszym źródłem informacji okazała się Królowa Biebrzy – Kasia Ramotowska (www.biebrza.com). Ona jest niesamowita, wie dosłownie wszystko i codziennie jest w terenie! Nie ważne czy akurat pracuje czy ma wolne. Bardzo, bardzo polecam skorzystanie z jej usług. Nie stracicie czasu a zobaczycie wszystko co tylko można :) Tak wyposażony w wiedzę pojechałem razem z kurczakiem, dla którego to był pierwszy raz z tą cudną okolicą. To było jak spotkanie ze starą znajomą. Pogoda w miarę dopisała a my kursowaliśmy po okolicy dolnego basenu Biebrzy w poszukiwaniu kadrów. Miałem dość konkretny cel. Gęsi, Bobry, Łosie i co tam popadnie pod obiektyw :) Gęsi – mimo wszystko mało ich jeszcze jest. A może ja tylko mało znalazłem. Troszkę się przeloty opóźniły w stosunku do roku poprzedniego. Łosie – udało się namierzyć totalnym fartem w lesie sosnowym. Jakie to pocieszne zwierzaki :) Największy problem mieliśmy z bobrami bo... no nic nie wyłaziło pod ostrzał a sporo szukaliśmy. Dopiero późnym popołudniem z pomocą Kasi udało się przypolować na Stefana (bóbr, który jak mówi Kasia – zlewa ludzi). Fajne wrażenie dla takiego amatora jak ja widzieć bobra na wyciagnięcie ręki, który wsuwa sobie gałązki mając gdzieś towarzystwo ludzi. Mieliśmy też ekstra przygodę z żabami. Zupełnym przypadkiem wjechaliśmy w sam środek chyba jakichś żabich godów. No masa tego była! Musieliśmy uważać, by nie nadepnąć. A hałas jak na zawodach żużlowych :) Biebrza 2010? Wspaniale tam jest. Przyroda budzi się do życia po prawdziwej (wreszcie) zimie. Co ciekawe – mimo obaw – wcale nie ma tak dużo wody, czego można się było spodziewać po roztopieniu tak potężnych ilości śniegu. Wiemy już co i jak. Pierwsze rozpoznanie poczynione. Teraz trzeba na dniach przyjechać i zrobić powtórkę. Cudnie jest!
27 marca 2010. Na dziś prognozy pogody są dramatycznie złe. Wg nich ma w zasadzie cały dzień padać! Mimo to postanawiamy z kurczakiem zrobić powtórkę z czwartku i... już o 3.00 siedzimy w samochodzie i ciśniemy na płn-wsch. Trudno – najwyżej zrobimy fotki Biebrzy w deszczu. O dziwo dojeżdżamy na miejsce i mamy ładne niebo z niewielką ilością chmur! Okolice Biebrzy witają nas stadkiem sarenek tuż przy drodze. My pędzimy by ustrzelić bobry. Dziś od rana dopisuje nam szczęście. Są! Jeden, drugi, kilka sztuk. Pięknie wschodzi słońce! Wraz z nami temu cudownemu zjawisku przygląda się para łabędzi, które będąc w słupie światła poszukują na dnie smakołyków. Nooo jest dobrze! A miało być tak deszczowo. Jedziemy na Carską Drogę. Tam słoneczko z chmurkami ponownie nas zatrzymuje na kilka kadrów. Ok, czas przypolować na łosia. Jedziemy i... jeszcze przed wieżą w brzozowym lasku, spotykamy pierwszego osobnika jakieś 10 metrów od drogi. Focimy. Chudy jakiś strasznie! Więc niech sobie na spokojnie wsuwa a my lecimy dalej. Śniadanko w naszej ulubionej knajpie. Wesoło jak zawsze ale nasza Pani rozwala wszystko odpowiedzią na kurczaka pytanie: Co to za ptak? (chodzi o takiego wypchanego jegomościa nad drzwiami). Pani na to spogląda się na kurczaka i z wyrazem twarzy wskazującym na radosną niewiedzę oznajmia: No chyba nie orzeł?? :D Masakra – od tej chwili na każde pytanie co to za ptak? Odpowiadamy dokładnie tak jak nasza nadbiebrzańska Pani od jajecznicy i porannego fitnessu :) Żarty żartami ale my musimy szukać gęsi. Wieje bardzo mocno wiatr i (jak się później dowiedziałem) to za jego sprawą nie udaje nam się znaleźć więcej niż kilkadziesiąt sztuk tych pięknych ptaków. Trudno. Robimy rundkę i wracamy do bobra Stefana. Siedzi i coś wsuwa w najlepsze, a jakże :) Mamy zatem kolejną niezapowiedzianą sesję. Deszcz też nie chce padać więc... jest super! Może poszukamy łosi? Nie udaje się... Nie udaje się ich szukać bo dziś na Carskiej – łosi wprost zatrzęsienie! Łażą takie sierotki całkiem przy drodze nikogo i niczego się nie bojąc. Śmieszne strasznie. Wsuwają bazie hihi :) Sesja trwa aż do znudzenia. Obywatel łoś super ktoś, posila się tuż obok nas. Wychodzimy z samochodu, a on...? A on nic :) Normalnie Jurassic Park. Obcowanie z dziką bądź co bądź naturą jest wrażeniem nie do opisania. Dobra łosiu super-ktosiu – lecimy szukać gęsi. Kierunek Błotniakowa. Są żurawie, bociany, gągoły, mewy, nawet bataliony a gęsi prawie wcale. Hen gdzieś na horyzoncie dostrzegam jakieś większe stadko ale do nich trzeba się dobrać od strony Kossaków. Jedziemy. Lekko nie będzie. Samochód kurczaka już prawie nie daje rady. Ale i tak lepiej sobie radzi niż kurczak, który musi bardzo z sobą walczyć przed pokonaniem kolejnej wody czy błota. Razem jednak stanowią team, który tak naprawdę dopiero tu, nad Biebrzą poznał swoje możliwości! Miło jest widzieć radość kurczaka, który na moich oczach dokonywał rzeczy dla niego samego niemożliwych :) Takie małe zwycięstwa baaardzo podnoszą poziom jego zadowolenia :) Normalnie Camel Trophy :) Droga robi się coraz bardziej grząska i dalej nawet ja nie mam serca go namawiać. Parkujemy furę i dalszą część drogi do gęsi pokonujemy z buta. Niestety. Jest ich jak na lekarstwo. Do tego już na wejściu odlatują :) Nic to! Dzień miał być taki beznadziejnie deszczowo-zimny a okazuje się lepszy od czwartku. Przyglądając się tropom dzika przemieszanych z tropami zapewne wilka, kilku wilków, zastanawiamy się nad tym, że niektóre stworzenia w miejscu gdzie my z błogą rozkoszą fotografujemy zachód słońca – jeszcze kilka chwil temu – walczyły o życie. Taka właśnie jest natura... Piękna i okrutna.