Tekściwo
W krainie Red Bulla – AIRPOWER11
Relacja z fantastycznych pokazów w Zeltweg (Austria)
Airpower to słowo, które elektryzuje miłośników lotnictwa od wielu już lat. To nazwa potężnych pokazów lotniczych, które odbywają się średnio co dwa lata w Zeltweg w Austrii. Potęga tych pokazów to nie tylko powalająca ilość atrakcji lotniczych ale także wyjątkowa, górska sceneria i niesamowita wręcz organizacja. Nad całością imprezy czuwa wyjątkowy mecenas lotnictwa – firma Red Bull.
Przygoda z Airpower11 zaczęła się dla mnie, podobnie jak dla wielu moich przyjaciół - fotografów lotniczych, od nabycia Spotter Packa (SP). To niemały wydatek (90 Euro na dwa dni) ale dzięki niemu można uczestniczyć w tej imprezie w naprawdę wyjątkowy sposób. Co nam daje nabycie SP? Na pewno możliwość skorzystania z 13 (!) punktów spotterskich usytuowanych dookoła głównego teatru pokazów, zarówno od strony publiczności jak i z drugiej strony pasa startowego. Na punkty te, fotografowie są przewożeni przez specjalnie do tego wyznaczony personel i samochody. Dodatkowo każdy właściciel SP może liczyć na wygodnie usytuowany specjalny parking samochodowy oraz na całodobowe wyżywienie i napoje – oczywiście spod znaku Red Bulla w dowolnych ilościach. To wg mnie najważniejsze profity jakie wynikają z posiadania SP. Oczywiście jest ich więcej ale są mniej istotne.
Taka ilość punktów spotterskich to super sprawa ale też i wielki problem z wyborem tegoż właściwego miejsca. Mamy możliwość fotografowania z wałów położonych na lotnisku w odległości 100 i 400 metrów od pasa startowego. Mamy opcję na focenie z linii publiczności w wydzielonych miejscach. Jest możliwość użycia specjalnej, podnoszonej rampy foto. Chętni mogą też przebywać na przedłużeniach pasa startowego. Biorąc pod uwagę odległość od miejsca pokazów, pozorny ruch słońca po niebie, nasilenie lotów i kąty z jakich możemy fotografować – mamy do rozwiązania dość solidny rebus :)
W 2009 roku fotografowałem z okolicy środka linii publiczności oraz ze słynnej 1-ki (strefy położonej na wale w okolicy końca pasa startowego), tym razem postanowiłem więc zakosztować w nowych atrakcjach i na początku pokazów (piątek) wybrałem się na 8-kę, czyli punkt dość znacznie oddalony od głównego teatru pokazów, ale za to położony w pobliżu początku pasa. Do tego poranne słońce miałem za plecami, więc zapowiadała się niezła uczta foto.
Wszystko zaczęło się bardzo wcześnie rano od startu majestatycznej DC-6B, która już na samym początku zaznaczyła kto będzie na tej imprezie rozdawał karty. Oczywiście Red Bull. Dla mnie ta firma to fenomen. Nie wnikając w genezę jej rozwoju, doprowadziła ona do tego, że miliony ludzi na całym świecie kupują Red Bulla, który jest kilkakrotnie droższy od tak samo smakujących, innych napojów energetycznych. Dzięki potężnym dochodom, Red Bull postanowił wesprzeć cały szereg inicjatyw. Między innymi zajął się lotnictwem, zbierając niemałą kolekcję kapitalnych maszyn, zatrzymując dla nich czas, a dając możliwość ich podziwiania takim zapaleńcom jak np. ja :) Czy to przypadek, że w stajni Red Bulla latają historyczne samoloty, które od wczesnego dzieciństwa wyjątkowo uwielbiałem? Nie wiem. Wiem jedno, że dzięki takiemu podejściu – ja do picia wybiorę Red Bulla :)
Po starcie DC-6 i symbolicznie rzuconej na lotnisko wodzie z samolotów Pilatus PC-6 w austriackich barwach, przyszła kolej na całą masę lotniczych atrakcji. Rozwiązał się Airpower’owy worek. Oczekiwałem głównie na atrakcje, jakich nie miałem okazji wcześniej sfotografować. Pierwszą z nich był wyjątkowy, chyba najmniejszy na świecie samolot odrzutowy BD-5J. W pierwszej chwili myślałem, że to latający model, ale pozdrawiający nas pilot rozwiał wątpliwości. Rewelacyjna konstrukcja choć do fotografowania nadająca się, jak wspomniany model właśnie. Spore wrażenie jak zwykle zrobił zespół akrobacyjny na śmigłowcach Alouette III i… zespół Flying Bulls, którego zawsze się boję. Latają wyjątkowo blisko siebie i robią niesamowite akrobacje ale nie zawsze idealnie równo co sprawia wrażenie dość sporego chaosu, który lekko podnosi ciśnienie obserwującym. Po Bull’sach przyszedł czas na palnik :) F-16 a za sterami Mitch to jak zwykle potężna dawka mocy, prędkości i piękna w wykonaniu solisty belgijskich sił powietrznych. Miejscówka nr 8 znakomicie nadawała się do fotografowania kołujących na pas maszyn. Gdy w naszym kierunku zaczął się przemieszczać Messerschmitt Me-262 to przed oczyma stanęły wszystkie relacje pilotów z II Wojny Światowej, które onegdaj tak nagminnie czytywałem. Wystartował z wielkim hukiem i rozpoczął swój pokaz. Wszystko przebiegało idealnie do pewnego momentu! Podczas kolejnego najścia na lotnisko, pilot zapewne przeliczył możliwości samolotu, który zmierzał wyjątkowo niebezpiecznie w kierunku ziemi i… sporej grupy osób stojących pod płotem lotniska. Mając jeszcze przed oczyma tragedię z Płocka – zamarliśmy. Me-262 zszedł tak nisko, że płot przeszkodził nam w fotografowaniu! Gdy udało mu się wyprowadzić odetchnęliśmy z ulgą. Było naprawdę nerwowo. A to przecież dopiero początek pokazów! Ukojeniem dla zszarpanych nerwów był pokaz naszego Lim-2A. Latał ładnie, dostojnie i wzbudzał ogólnie sporą sensację. Szkoda, że to jedyny polski akcent w powietrzu na tak zacnej imprezie lotniczej. Po pięknym jak zawsze pokazie Turkish Stars postanowiliśmy o zmianie miejscówki. Podczas oczekiwania na samochód, będąc pod namiotem spotterskimi, zobaczyliśmy coś niesamowitego. Coś co może zrobić tylko grupa Blanix :) Dwa szybowce z rozpalonymi końcówkami skrzydeł, rzucające raz po raz „flary”. Niesamowity efekt. Brawa! Przemieszczając się na punkt nr 1 zostaliśmy osaczeni przez TV Airpower. Kilka osób jednolicie ubranych i wyposażonych w długie obiektywy Nikona musiało zwrócić uwagę reżysera. Łamaną angielszczyzną starałem się skrócić ów wywiad do niezbędnego minimum, gdyż w powietrze wzbiła się oczekiwana przez wszystkich grupa Royal Saudi Hawks, a zaraz po niej do pokazu solo wystartowały po sobie austriacki EF2000 i czeski JAS-39 Gripen w pięknym tygrysim malowaniu. Pokaz saudyjskiego zespołu zaskoczył rozmachem. Na język cisnęło się Green Arrows choć do tych RED jeszcze im dużo brakuje. Niedługo przed końcem pokazu zamarliśmy po raz kolejny na Airpower11. Nagle zniknęły znad lotniska Hawki i zapanowała cisza, którą po chwili zagłuszył uruchomiony śmigłowiec grupy ratunkowej! Co się mogło stać? Nikt z nas nie wiedział. Po kilku minutach zobaczyliśmy nadlatujące w kierunku pasa dwa Hawki. Ewidentnie jeden eskortował drugiego. Coś musiało się wydarzyć. Wyglądało to bardzo nieciekawie. Po chwili pojawiła się pozostała czwórka. Kołujący pierwszy Hawk miał na prawej przedniej części kadłuba dość solidny ślad po… zderzeniu z ptakiem! Dobrze, że to skończyło się tak a nie inaczej. Po „Green Arrows” na scenę Airpower11 weszła potężna ekipa Red Bull’a prezentując swoje nietuzinkowe maszyny. Pokaz P-38, F4U-4 i B-25, gang tych wspaniałych silników – to jest to co wręcz uwielbiam! Do kompletu brakowało mi tylko P-51 ale to… niebawem ;) Po śmigłach – rury. Holenderski F-16 nie zaskoczył niczym! Był jak zawsze piękny, precyzyjny i robił niezłe wrażenie. Za to wielkim zaskoczeniem dla mnie był występ zespołu Krila Oluje (Wings of Storm). Latali cudownie i niesłychanie równo! Bardzo podnieśli swój poziom od razu poprzedniego. Heh gdyby tylko ktoś wpadł na pomysł użycia smugaczy – byłby to jeden z najciekawszych pokazów imprezy. Nadszedł kulminacyjny moment pokazów – atak spadochroniarzy na lotnisko. W rzeczy samej stał się wydarzeniem, o którym wszyscy później najwięcej mówili. Wszystko za sprawą dwójki skoczków, z których jeden zaplątał się w spadochron drugiego. Wyglądało to strasznie dramatycznie! Dwa spadochrony nie zdążyły się rozwinąć. Jeden ze skoczków szamotał się będąc zaplątanym w spadochron kolegi. Próbował ratować się zapasowym ale niewiele to pomogło. Potężnie uderzyli w płytę lotniska i leżeli nieruchomo. Podobnie znieruchomiała cała publiczność. Niesamowicie szybko w pobliżu skoczków znalazły się karetki pogotowia, straż i śmigłowiec. Długo trwała akcja ratunkowa. Oczywiście pokazy przerwano by je po ponad godzinie wznowić. Szczęśliwie okazało się, że nie ma zagrożenia życia a chłopaki tylko i aż, dość solidnie się połamali. Byliśmy przekonani, że będzie gorzej. Na całe szczęście udało się! Atak na lotnisko przeprowadzili komandosi ze śmigłowców no i po raz kolejny mogliśmy się przekonać jak sprawnie i szybko dwa EF2000 rozprawiają się z najeźdźcą w postaci C-130. Po sprowadzenia na ziemię Herculesa, zrobiły kapitalny pokaz z lotami w ciasnej formacji oraz szeregiem mijanek. Brawa! Gdy wydawało się, że pokaz Eurofighter’ów może przyćmić wszystko – do swojego pokazu wystartował C-27 Spartan! No i dopiero teraz wszystkim szczęki opadły! Tak, nawet tym, którzy już widzieli Spartana na pokazach. Co ta potężna maszyna w locie wyprawiała to było coś niesamowitego. Wspaniale wygląda gdy taki niby spowolniony transportowiec wywija beczki i pętle tuż nad głowami. Pełny szacunek dla konstruktorów i pilotów. Po pokazie szwajcarskich sił powietrznych w składzie Pilatus PC-9, F/A-18 Hornet i oczywiście Patrouille Suisse nad lotnisko nadeszła groźba potężnego urwania chmury! Zaczął wiać bardzo silny wiatr, a deszczowe chmury z zachodu nie pozostawiały cienia wątpliwości, że za chwilę wszystko zostanie równo zmyte. Podczas gdy większość publiczności w popłochu uciekała z lotniska, swój wyjątkowy pokaz zaprezentował słowacki MiG-29. Naprawdę było na co popatrzeć. Z fotografowaniem za to były nie lada problemy z powodu wiatru oczywiście. Deszcz jednak nie spadł a na grande finale, czyli na pokaz zespołu Frecce Tricolori zrobiło się spokojnie i bezwietrznie. Do tego na niebie pojawiło się tyle wyjątkowo pięknych chmur, że poczuliśmy się jak w potężnym amfiteatrze przed wyjątkowym przedstawieniem. Taka fantastyczna nagroda dla tych, których nie przestraszyła groźba ulewy. Opłacało się zostać, obejrzeć i poczuć moc Frecce! Oni nigdy nie zawodzą ale tu, w tej scenerii przyprawiali o wyjątkowe doznania w prawie każdej figurze. To był fantastyczny dzień pokazów i już nie mogliśmy się doczekać soboty.
Sobota przywitała nas taką samą pogodą co piątek i po śniadanku spotterskimi ruszyliśmy na miejscówkę. Tym razem nr 13 czyli po drugiej stronie pasa startowego. Wczoraj wydawało nam się, że to właśnie tu wszystko lata. Dziś już się dowiedzieliśmy, że nie do końca. Też dość daleko ale za to zupełnie inne kadry co zapewne przysłuży się urozmaiceniu portfolio. Było bardzo wesoło gdyż w jednym miejscu zebrał się prawie cały skład SPFL Air-Action, który przyjechał do Zeltweg i przyjaciele ze spotter.pl :) Nam do zabawy dużo nie trzeba a jak zaczęły hałasować nam nad głowami samoloty to już w ogóle pełnia szczęścia. Pokazy odbywały się w zasadzie z bardzo podobnym programem do wczorajszego tyle że… dużo wyżej i dużo bezpieczniej. Dowiedzieliśmy się, że wielu pilotów dostało reprymendy po wczorajszych lotach. Tu w Zeltweg, wszystko musi być bezpiecznie i to trzeba bardzo podkreślić i uszanować. Gdy tylko się o tym dowiedzieliśmy do pokazu wystartował nasz Lim-2A. Wszystko przebiegało zgodnie z planem do momentu gdy… samolot wyszedł zza góry i… zaczął przepadać :( Wyglądało to bardzo dramatycznie. Wszyscy struchleli! Coś musiało się dziwnego przydarzyć ale na szczęście pilot wyprowadził maszynę w dolinie i bezpiecznie wylądował. Podobnie nerwowo było podczas pokazu Patrouille Suisse gdy z niewyjaśnionych na ów czas przeszkód, przerwano pokaz. Okazało się, że sprawcą zamieszania był bocian, który raz po raz przelatywał przez okolice pasa startowego :) Podobnie jak wczoraj, było również z pogodą. Zamieszanie burzowo-deszczowe tuż przed słowackim MiGiem i… podobnie jak wczoraj Grande finale było zaiste Grande :)
Kolejny AIRPOWER przeszedł do historii. Mimo tak wielu przesłanek do wypadków wszystko skończyło się jak zawsze dobrze. Pokazy pokazami ale najważniejsze jest bezpieczeństwo, na które organizatorzy postawili wyjątkowo silny nacisk. Tak powinno być wszędzie. Jestem pod wrażeniem i nie wyobrażam sobie nie zawitać do Zeltweg za dwa lata. Tym bardziej, że hotelik w którym spaliśmy ma wyjątkowo rewelacyjne jedzonko :)