Tekściwo
RIAT ROYAL INTERNATIONAL AIR TATTOO (Fairford, UK)
Czwartek rano. Strefa Park and View East (specjalnie wydzielona we wschodniej części lotniska strefa dla fotografów umożliwiająca zaparkowanie samochodu i fotografowanie z bezpośredniej bliskości pasa startowego) wypełniona prawie po brzegi miłośnikami lotnictwa chyba z całego świata. Od wczesnego poranka fotografujemy przyloty statków powietrznych, które wezmą udział w największych na świecie pokazach lotniczych czyli The Royal International Air Tattoo. Około godziny 9 daje się zauważyć silne podniecenie. Wszyscy nerwowo przygotowują sprzęt. Sprawdzają ustawienia. Patrzą w kierunku wschodnim. Powód jest jeden i to ten najważniejszy, dla którego większość zerwała się dziś wcześnie rano by mieć jak najlepsze miejsca do focenia. Lecą Raptory!!! W radiu rozbrzmiewa komunikacja wieży z pilotami, którzy otrzymują warunki do lądowania. Kto wie czy nie jestem tu jednym z najbardziej podnieconych fotografów. Po porażkach z 2008 i 2009 roku wreszcie ma się odbyć moja pierwsza foto-randka z F-22. Już nic nie może nam przeszkodzić. Już za momencik, już za sekundy. Są! Nad horyzontem widzę dwie kreseczki, które w miarę zbliżania się zaczynają przypominać linie tych niesamowitych maszyn.
Wreszcie! Majestatycznie nadlatują w osi pasa startowego. Są cudowne. Tak brzydkie że aż piękne :) To wspaniale móc na własne oczy zobaczyć samoloty, którymi fascynuje się cały świat. Samoloty 5-tej generacji, które nie mają sobie równych na współczesnym polu walki i pewnie jeszcze długo równych sobie mieć nie będą. Kosmiczny wręcz wygląd, pięknie grające silniki. Nad lotniskiem robią rozejście do lądowania by pojedynczo wylądować tuż przed naszymi obiektywami. Przeszły nas dreszcze – prosimy o jeszcze! :)
Mimo, że pokazy odbywają się w sobotę i niedzielę, w Fairford dobrze jest być już od środy. Od środy bowiem, a od czwartku szczególnie, na lotnisku dużo się dzieje. Kolejne maszyny przylatują, a te które już przyleciały, wykonują treningi do weekendowych pokazów.
Nie ma co też planować wyjazdu w niedzielę, ponieważ w poniedziałek odbywają się odloty po pokazach, które są też nie lada gratką. Air Tattoo to nie tylko pokazy w locie, ale też i potężna wystawa statyczna.
W poniedziałek wszystko co przyleciało, startuje i wraca do swoich macierzystych baz. Można zatem zobaczyć w powietrzu maszyny, które nie brały udziału w pokazach dynamicznych, a są super atrakcją dla każdego miłośnika lotnictwa.
Same odloty wyglądają jakby się odbywały na taśmie produkcyjnej. W kolejce na pas stoi cała gama statków powietrznych, od tych malutkich do tych potężnych, od weteranów pierwszej i drugiej wojny światowej po naszpikowane elektroniką najnowocześniejsze konstrukcje. Każdy lotniczy świr znajdzie w tej mieszance coś ciekawego dla siebie.
Czwartek południe. Strefa Park and View East. Oczekujemy pierwszego treningu Raptora. Już widać zamieszanie przy samolocie, już widać jak pilot zajmuje miejsce w kabinie. Kołuje. Każdy stara się zająć jak najlepszą pozycję do sfotografowania najpierw samego kołowania na pas, a później słynnego i znanego wszystkim startu tej cudownej maszyny.
Start Raptora do pokazu polega na rozpędzeniu samolotu na bardzo małej wysokości tuż nad pasem a następnie ostrym poderwaniu i szybkim wyrównaniu na kilkuset metrach. Samo poderwanie z reguły okraszone jest zaburzeniem powietrza po grzbietowej części płatowca F-22. Filmik z tym startem widział już chyba każdy, ale na żywo niewielu z nas. Stąd takie napięcie w narodzie. Raptor kołuje i zatrzymuje się na pasie. Po przed chwilą zakończonej potężnej ulewie panuje piękna pogoda. Jestem zadowolony bo to idealne warunki do fotografii lotniczej! Błękitne niebo z delikatnymi chmurkami i pokryty wodą pas startowy. Oj będzie się działo! Od strony południowo-zachodniej w kierunku lotniska zbliża się jednak potężna chmura zwiastująca kolejną ulewę. Będzie u nas za jakieś 20-30 minut i zrobi zapewne niezłe spustoszenie. Pokaz trwa 20 minut więc wszystko pasuje. Lecz co to? Raptor stoi i stoi na pasie. Dlaczego nie startuje? Przypomina się od razu sytuacja z 2007 roku z Krzesin i pokaz grupy Thunderbirds. Też czekali na pasie przy pięknej pogodzie by wystartować podczas totalnego oberwania chmury. Czy tu ma się to powtórzyć? Wszyscy błagalnie patrzą na samolot a on ani drgnie! Nagle ruszył ale… skołowuje z pasa? Może to i lepiej by przeczekać ulewę. Nie skołowuje! Po prostu zajął inną pozycję na pasie. Zajął i nadal czeka! Chmura jest coraz bliżej. Zaczynają padać pierwsze krople, które w moment przekształcają się w dramatyczną ulewę. Raptor… startuje! Po co w taki deszcz?
Po to by wystartować, zrobić krąg i… wylądować :( Zatem pierwszy trening nieudany niestety. Na szczęście mamy jeszcze kilka dni.
Biorąc pod uwagę potężną publiczność RIAT-u, organizatorzy podczas kolejnych edycji dopracowali się wręcz idealnego systemu dzielenia odwiedzających Air Tattoo ludzi wg ich potrzeb i zapatrywań. Są miejsca dla zwykłej publiczności, są miejsca dla seniorów, są miejsca dla fotografów lotniczych. Najlepszą, a co za tym idzie najdroższą opcją jest grupa Friends of RIAT (w skrócie FRIAT). Grupa ta dzieli się w zależności od liczby dni uczestnictwa na MACH1, MACH2 i MACH3. My oczywiście mieliśmy opcję MACH3, która dawała nam możliwość przebywania na lotnisku przez 6 dni w różnych, ciekawych fotograficznie strefach, w tym oczywiście w strefie specjalnie przeznaczonej dla FRIAT.
Od środy do poniedziałku włącznie, dostawaliśmy codziennie programy lotów, różne informacyjne materiały a także gadżety Air Tattoo. W tym roku były to kubki termoizolacyjne z riatowskimi emblematami. Strefa FRIAT ma najlepiej usytuowaną trybunę z widokiem na pas. Trochę się tylko trzeba przyzwyczaić, by ogarnąć fotografowanie z długim obiektywem w pozycji siedzącej.
Po kilku dniach przylotów i treningów, fotografowania w pełnym słońcu i totalnym deszczu, przyszła pora na foto-lotnicze święto! Weekend wielkiego fotografowania. Nie było momentu, żeby na niebie coś się nie działo. Wiele akcentów było nam dobrze znanych z innych imprez lotniczych, ale było też wiele nowości i wiele bardzo zaskakujących chwil.
Oczywiście najciekawszym punktem programu były pokazy Raptora. Ta niesamowicie wyglądająca maszyna latała jeszcze ciekawiej niż wygląda. Wykonywane ewolucje dosłownie zapierały dech w piersiach.
Kapitalnie się złożyło, że na jednych pokazach wystąpiły holenderski i belgijski F-16 Demo Team. Można było wreszcie w porównywalnych warunkach ocenić klasę Hiteca i Mitcha. Jaki rezultat? Dla mnie remis. Początek pokazu na korzyść Holendra (Hitec), druga część pokazu na korzyść Belga (Mitch).
Niestety nad Fairford panuje zakaz odpalania flar więc pokazy straciły trochę na atrakcyjności. Wyczuwało się jednak w ruchach pilotów ciśnienie wywołane zarówno konkurencją jak i rangą pokazów, które pięknie przełożyło się na dynamikę figur akrobacji.
Bardzo żałuję, że zarówno na treningach jak i podczas pokazów amerykański Super Hornet ani razu nie wstrzelił się w dobrą pogodę.
Ta cudowna maszyna, ze swoją pełną gamą złowrogich podwieszeń wyglądała i latała przepięknie. Jednak szary samolot na szarym niebie nie mógł fotograficznie zachwycać.
Giganci tańczą! Oj było kilku gigantów w powietrzu, było. Bombowce z okresu zimnej wojny czyli Avro Vulcan i B-52 Stratofortress prezentowały się jak zawsze cudownie. Szczególnie Vulcan, podczas pokazu którego komentator w pięknych słowach wychwalał ten jedyny egzemplarz tej wyjątkowej maszyny, która wspaniale oddaje geniusz brytyjskiej myśli lotniczo-technicznej.
Wśród gigantów ani wyżej wymienione, ani C-17 Globemaster nie dorównały poziomem pokazu samolotowi, którego nie miałem jeszcze przyjemności poznać, czyli Airbusowi A400M. Ten czterosilnikowy kolos wyprawiał na niebie takie cuda, że co chwile było słychać odgłosy zachwytu na trybunach.
Niestety zarówno w sobotę jak i w niedzielę nie miałem przyjemności być na trybunie i fotografować go z bliska. Coś udało mi się przyfocić z daleka podczas negocjacji z szefem działu PRESS RIAT :)
Huk dopalaczy startujących maszyn stawia na baczność zmysły wszystkich na trybunie. To dwa Tornada podrywają się do pokazu. Pokazu w zasadzie niezapowiedzianego. Jak ja kocham tę maszynę. Dla mnie jest ona odzwierciedleniem potęgi szturmowego lotnictwa. Niby stara ale na pewno jedna z bardziej sprawdzonych w boju.
Ze słów komentatora wynika, że pokaz będzie mieć właśnie bojowy charakter. I bardzo dobrze! W końcu to bojowa maszyna a nie akrobacyjna :) Okazuje się bowiem, że na lotnisku jest miejsce, w którym broni się nieprzyjaciel i piechota poprosiła o wsparcie lotnicze. Sytuacja żywcem wzięta z Afganistanu, gdzie obecnie brytyjskie Tornada prowadzą działania. Stąd poderwanie do boju dwóch maszyn. Robią kilka przelotów na dopalaniu i atakują z działek i rakiet miejsce oporu nieprzyjaciela.
Niestety te środki okazują się niewystarczające. Pada rozkaz użycia bomb i totalnego wyeliminowania wroga. Nie wiemy co się wydarzy za chwilę ale widzimy, że sprawa jest poważna. Tornada idą parą na małej wysokości nad lotniskiem z dużą prędkością i…
po ich przelocie następuje seria potężnych eksplozji!!
Wooow, dawno nie widziałem tyle ognia! Kapitalny pokaz, rewelacyjny efekt. Miałem wrażenie, jakby rzeczywiście samoloty zrzuciły jakieś ładunki. O mocy pokazu niech świadczy fakt, że kilka jednostek straży pożarnej gasiło pożar lotniska :)
Jak to zwykle na tego typu pokazach bywa, po przelotach samolotów odrzutowych następuje przerwa na tzw. drewutnie :) czyli samoloty z napędem śmigłowym. Jest to znakomity czas na zakup piwa, zjedzenie jakiejś zagadki metabolizmu czy zrobienie Game-Boy’a (przeglądanie zdjęć już zrobionych i kasowanie tych niefajnych). Taki czas właśnie nastał. Startują trzy samoloty zespołu o z pozoru dziwnie brzmiącej nazwie We Fly Team. OK. Wszyscy zajmujemy się wyżej przedstawionymi zajęciami lecz… co chwilę któryś z nas bierze aparat i zaczyna fotografować drewutnie. Dlaczego? Dlatego, że robią kapitalny pokaz! Nie dość, że samolociki są piękne zarówno kształtem jak i swoim błękitnym kolorkiem to jeszcze generują widowiskowe, kolorowe dymy ze swoich smugaczy.
Brawa! Cała widownia podziwia pilotów. Lądowanie nie kończy pokazu. Samoloty podkołowują pod trybunę i co się okazuje? Okazuje się, że już wiem skąd wzięła się nazwa zespołu! Piloci są niepełnosprawni!
Z tego co zauważam mają sparaliżowane nogi. Brawa tym większe! Szacunek! Dla mnie rewelacja. Będę ich wypatrywał na innych pokazach i wszystkim polecał.
W oddali daje się słyszeć dziwny odgłos silnika. Nie jednego, ale wielu! Odwracam głowę i oczom nie wierzę. Cały pas startowy wypełniony maszynami z okresu Bitwy o Anglię! Pełna gama Spitfire’ów, Hurricane’ów, są nawet niemieckie Messerschmitty. Piękny gang silników. Po krótkiej prezentacji jeden po drugim startują do przelotu upamiętniającego jedną z największych bitew powietrznych w historii.
Zaraz po weteranach do defilady startują Hawki, Tornado, dwa F-16, Mirage 2000, dwa F-15 i nowozelandzki Boeing 757. Aż żal bierze, że mimo iż tak pięknie o udziale Polski w Bitwie o Anglię mówi komentator, to żadna z naszych maszyn nie bierze udziału w przelocie. Polska na Air Tattoo wystawiła tylko jedną Su-22, która w dodatku stoi na statyce. Co gorsza egzemplarz wzięty chyba przypadkiem, bez żadnego malowania, godła, niczego. Nie rozumiem takiego działania. Mamy tak pięknie pomalowane Su-22, mamy idealnie na taką okazję pomalowanego MiG-29 (malowanie kościuszkowskie). Dlaczego nikt nie podejmie decyzji o wysłaniu maszyny, która lepiej zareklamuje nasze Siły Powietrzne w Europie? Od czego to zależy, bo chyba nie tylko od pieniędzy? Musi się jeszcze dużo zmienić w DSP by ktoś zrozumiał, że taka promocja jest bardzo istotna dla szerokiego społecznego poparcia naszych Sił Powietrznych. Już tylko przy tej jednej sztuce Su-22 tłum fotoreporterów był największy. Te zdjęcia idą w świat, a za nimi chwała lub nie dla naszego lotnictwa. My, podatnicy, bo w końcu z naszych pieniędzy to wszystko jest utrzymywane, musimy chcieć wspierać polskie lotnictwo. Będąc z niego dumni, będzie nam łatwiej zrozumieć jego finansowanie. Ot w politykę się wdałem – pewnie niepotrzebnie. Tymczasem zaczynają się przeloty upamiętniające Bitwę.
Najpierw maszyny z II Wojny Światowej, później współczesne. Bardzo sympatyczny moment do fotografowania. Na szczęście poza komentarzem w głośnikach jest w powietrzu polski akcent – Spitfire w polskim malowaniu :) Zawsze coś :)
Po niesamowitych pokazach najlepszych w Europie zespołów akrobacyjnych czyli Patrouille de France i Red Arrows, których opisywać nie trzeba gdyż są tak precyzyjni, że zawsze latają idealnie tak samo :) nadszedł czas na ostatni element pokazów.
Wspólny przelot dwóch wspaniałych maszyn. Spitfire’a – legendarnego myśliwca z czasów II Wojny Światowej oraz Eurofightera Typhoon’a – nowoczesnego myśliwca niepodzielnie panującego na europejskim niebie współcześnie. Po dynamicznych, jakże różniących się od siebie startach obydwu maszyn, widzimy rzadko spotykany widok. Nad lotnisko nalatuje Spitfire z tuż za nim lecącym potężnym EF2000!
Co ciekawe, mimo huku dwóch silników Typhoona, daje się wyraźnie odróżnić charakterystyczny gang silnika Spitfire’a. Wykonują kilka przelotów ku uciesze i podnieceniu tysięcy miłośników lotnictwa zebranych w dole. Gdy już myślimy, że to koniec – następuje kolejna ciekawostka. Po rozejściu się samolotów w nalocie na publiczność lecą one w przeciwległych kierunkach by zrobić zwrot o 180 stopni i… lecieć wprost na siebie na tzw. mijankę!
Wrażenie niesamowite! Po pierwszej mijance następują kolejne. Niesłychana zabawa. Spitfire lata na bardzo dużej prędkości a Typhoon ledwie daje radę utrzymać ją na tym samym, dla niego niskim poziomie. Wygląda to jak wyjątkowy międzypokoleniowy balet w powietrzu. Po kilku chwilach przestaję robić zdjęcia, tylko patrzę i podziwiam. Nachodzi mnie jak zwykle w takich momentach refleksja nad geniuszem człowieka, który potrafił stworzyć tak rewelacyjne konstrukcje. Myślę sobie jak będzie wyglądało Air Tattoo za lat 50? Z kim wtedy w parze będzie latać Typhoon jako przedstawiciel wymarłej już 4,5 generacji?
Organizacja pokazów od strony logistycznej na RIAT jest wręcz fantastyczna! Owszem, Air Tattoo to bardzo droga impreza dla każdego z uczestników, ale miło jest czuć się dobrze traktowanym na każdym kroku. Organizacja ruchu samochodowego zarówno na drogach publicznych jak i na parkingach, ruchu ludzi pomiędzy parkingami a strefami dla nich wyznaczonymi, busy wożące ludzi po lotnisku oraz z i na stację kolejową w Swindon, informowanie publiczności zarówno na materiałach drukowanych jak i w Internecie, poprzez megafony, rozmieszczone wszędzie tablice, wyjątkowa uprzejmość organizatorów, którzy na każdym kroku byli gotowi udzielić wszelkich informacji, itp., itd. To wszystko co roku sprawia wrażenie idealnie działającego mechanizmu.
Nieskromnie przyznam, że i ja dołożyłem swoją cegiełkę do organizacji Air Tattoo 2010. Jakieś pół roku przed imprezą zgłosili się do mnie organizatorzy RIAT z prośbą o przesłanie konkretnych moich zdjęć, które znaleźli w Internecie. Oczywiście przesłałem i oczywiście zacząłem walczyć o coś co mógłbym dostać w zamian. Niestety lepszych miejsc do focenia od tych w strefie FRIAT dać mi nie mogli więc... poprosiłem o akredytację PRESS. Otrzymanie PRESS na RIAT graniczy z cudem. Na tą imprezę akredytacje otrzymują jedynie przedstawiciele wielkich światowych mediów związanych z lotnictwem, ponieważ RIAT nastawiony jest głównie na dość spore zarabianie kasy a nie na rozdawnictwo komu się da darmowych akredytacji. Wróćmy do mnie. Kilka miesięcy po wysłaniu organizatorom zdjęć, pewnego dnia koledzy poinformowali mnie, że na stronie AirTattoo znajdują się moje fotki na interaktywnej mapie. Nigdzie jednak nie było wzmianki o autorze. No trudno – sama satysfakcja została. Miesiąc przed imprezą otrzymałem pocztą kopertę z biletami i materiałami reklamowymi, które przyjechały z UK. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy w jednej z głównych broszur reklamujących RIAT ponownie zobaczyłem moje zdjęcia. Satysfakcja była jednak większa, ponieważ w stopce zamieszczono informacje o tym, że zdjęcia pochodzą z archiwum RIAT oraz… Slawka Krajniewskiego :) To było bardzo miłe. Będąc już na samych pokazach, otrzymałem oczywiście uproszoną akredytację PRESS. Jak to mam w zwyczaju, wywalczyłem również kilka sztuk PRESSek dla moich przyjaciół :) Organizatorzy nie wiedzieli po co nam PRESSki skoro mamy lepsze miejsca do focenia w strefie FRIAT. Okazało się jednak, że ta wejściówka bardzo się przydała. Strefa PRESS oddalona była od FRIAT o jakieś 200 metrów. Pozwoliło to sfotografować Raptora wyrywającego w górę zaraz po starcie 500-tką :) Ot jedno zdjęcie udało się zrobić lepiej. A może nie tylko jedno? :) W każdym bądź razie PRESSka została – na miłą pamiątkę :)
Jedyną rzeczą, której organizatorzy nie byli w stanie zapewnić podczas RIAT 2010 to pogoda. Niestety podczas całych pokazów ta nam nie sprzyjała. Albo było szare niebo bez jakichkolwiek kontrastów więc jak my to nazywamy: szare na szarym, albo ostre słońce bez wiatru szybko sprawiające, że powietrze nad lotniskiem zaczynało pływać a to skutkowało brakiem ostrości na zdjęciach. Były dosłownie chwile, kiedy było naprawdę pięknie.
Murphy jednak nie spał. W tych chwilach latały konstrukcje, które niekoniecznie dawały tzw. wow-factor na zdjęciach. Kto by się jednak tym przejmował. Najważniejsza była wspólna zabawa, a tej nikt i nic nie jest nam w stanie zmącić. No i jeszcze jedna mała, acz szczególnie dla męskiej części czytaczy i oglądaczy ważna uwaga… W czasie pierwszych dziesięciu minut po wylądowaniu w Warszawie, widzieliśmy więcej pięknych kobiet niż podczas całego tygodnia w UK. Tego też organizatorzy Air Tattoo nie zapewnili :) Chociaż była to okoliczność, która sprawiła, że obiektywy skierowane były prawie zawsze ku górze! W Moskwie, podczas MAKSa nie było to już tak oczywiste :)
Na zakończenie muszę wspomnieć o ciekawostce, jaką zapewne było miejsce naszego zamieszkania. To Manor House w Kempsford, prowadzony przez Ipek Williamson. Od samego początku mojego załatwiania tej miejscówki (Internet) byłem przekonany, że Ipek to jegomość :) Jakież było moje zdziwienie jak się na miejscu okazało, że Ipek to szacowna angielska dama, która w wyjątkowy sposób prowadziła swój dom. Już na wejściu opieprzyła kicha, który położył, co ja piszę położył, śmiał położyć swój foto-plecak na takim rozpadającym się krześle :) Doskoczyła do niego i krzyknęła, że co on robi!? Że to antyk!! Okazało się, że wszystko u Ipka było Antique łącznie z nią samą.
Zabroniła nam jeść w pokojach. Wyrzuciła naszych znajomych, którzy przyszli nas odwiedzić. Kazała zdejmować buty i w ogóle jaja były :) Co chwilę przychodziła na przeszpiegi i patrzyła co robimy. Mieliśmy niezły ubaw… Przyjęliśmy zatem, że normalnie mieszkamy w muzeum, w muzeum z pięknym ogrodem w którym jadaliśmy śniadania :)
Dodało to znacznie klimatu naszemu wypadowi. Szczególnie 15 lipca gdy świętowaliśmy zwycięstwo spod Grunwaldu. Opijaliśmy wszystkie chorągwie i wojów. Ja dotrwałem do Księcia Witolda :P ale… o naszych imprezach to może nie będę za dużo pisał :)
Jeżeli nie macie jeszcze dość, to zapraszam do Galerii foto z Air Tattoo 2010!