Tekściwo
Od dawna moim wielkim marzeniem było pojechać do Australii. Gdy dwa lata temu zobaczyłem zdjęcia z pokazów lotniczych w Avalon, od razu wiedziałem, że po prostu muszę je kiedyś zaliczyć i przy okazji połączyć oba plany. Dowiedziałem się, że na pokazy do Australii wybiera się zespół Scandinavian Airshow, którego w końcu jestem członkiem i gdzieś tam na bazie moich wcześniejszych rozmów z Jakubem Hollanderem podejrzewałem, że być może zabiorą mnie ze sobą. On jednak co prawda coś w tym temacie przebąkiwał, ale mało konkretnie. Rozwiązanie ni stąd ni zowąd podsunął Jurgis Kairys, który podczas mojego pobytu w Szwecji zaproponował, żebym to właśnie z jego ekipą poleciał do Avalon. Na propozycję przystałem od razu, zwłaszcza że była wyjątkowo atrakcyjna, gdyż Jurgis leciał na dość długi czas i dał mi wolną rękę w wyborze terminu zarówno mojego przylotu do, jak i powrotu z Australii. Po krótkim przemyśleniu doszedłem do wniosku, że taka okazja może się więcej nie powtórzyć. Zdecydowałem się więc na full opcję polegającą na tym, że polecę tam kilka dni przed pokazami, następnie wezmę udział w samej imprezie, mającej trwać niemal tydzień i wrócę kilka dni po jej zakończeniu. Zacząłem planowanie wielkiej australijskiej przygody. Doszedłem do wniosku, że idealnie będzie przez te dni przed pokazami pozwiedzać okolicę Melbourne, zwłaszcza gdy zorientowałem się, że naprawdę jest tam co zobaczyć. Potem tydzień pokazów, a po nich wymyśliłem sobie polecieć lokalnymi liniami lotniczymi do Sydney i zarówno w tym pięknym mieście, jak i jego okolicach spędzić kolejnych kilka dni. Wszystko zapowiadało się genialnie i tak też było :)
Pierwszy dzień pokazów. Upał jak cholera. Impreza w Avalon to nie tylko Międzynarodowe Australijskie Pokazy Lotnicze, ale i największy na południowej półkuli salon lotniczy, dlatego też czas trwania wydarzenia podzielono na część jedynie dla oficjeli, zaproszonych gości, wystawców i wszystkich tych, którzy są zainteresowani samymi targami oraz na część otwartą dla publiczności. System ten znam dokładnie zarówno z MAKS w Moskwie, jak i z AEROINDIA w Bangalore i bardzo go lubię, gdyż można się cały dzień kręcić po terenie imprezy, a jedynie na czas pokazów w powietrzu udać się pod barierki oddzielające publikę od lotniska. W związku z powyższym, oraz z powodu panującego upału, dziś teren lotniska jest opustoszały. Wszyscy oglądają wystawę i dobijają targów w wielkich klimatyzowanych namiotach. Ja tymczasem udaję się z Jurgisem i jego ekipą do mniejszego namiotu, przeznaczonego dla biorących udział w imprezie załóg. W oczekiwaniu na nasze przepustki moją uwagę przykuwa wielka tablica ogłoszeń, na której jest cała masa ważnych informacji związanych z samym ruchem inżynieryjno-lotniczym, ale też szereg pokazanych na wesoło ostrzeżeń dotyczących choćby zwierząt w Australii, które mogą cię zabić! :) Obok tablicy mały bufet z ciasteczkami, kawą, herbatą oraz wielka lodówka wypełniona po brzegi butelkami z wodą, a na niej litrowy zbiornik z kremem przeciwsłonecznym 50+, z którego korzystają wszyscy po kolei. Z tym mazidłem było sporo śmiechu. Jako że w Europie takie rozwiązania nie są stosowane, niektórzy europejscy piloci myśleli, że to pojemnik ze śmietanką do kawy :) Po załatwieniu przepustek, talonów na posiłki oraz samochodów (każdy team na czas trwania imprezy dostał po dwa samochody do przemieszczania się zarówno po lotnisku, jak i między lotniskiem a hotelem czy miejscami, gdzie serwowano posiłki), idę do innego wielkiego namiotu, gdzie ulokowane jest centrum prasowe. Nauczony w Indiach, że przepustka na wejście „wszędzie”, jaka przysługuje załogom, wcale nie daje zgody na fotografowanie „wszędzie”, załatwiłem sobie też akredytację PRESS. Tak uzbrojony ruszam po pierwsze lotnicze, australijskie kadry na teren dla publiczności. Ludzi nie ma za dużo. Można w zasadzie stanąć gdzie dusza zapragnie. Kiedy idę w kierunku upatrzonej miejscówki, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu rozpoznaje mnie kilku fotografów. Plotkujemy, opowiadają co działo się w ostatnich dniach w Avalon, ja im o moich dotychczasowych australijskich przygodach. Jaki ten lotniczy świat mały :)
Pierwsze samoloty kołują na pas. Kilka australijskich Hornetów, jeden piękny Growler, przykładam oko do wizjera i… zderzam się z rozmemłanym z powodu mega rozgrzanego powietrza obrazem. No trudno – trzeba się do takich warunków przyzwyczaić i zrobić tyle, ile się da. Impreza się rozkręca. W górę idą kolejne maszyny, w tym gwiazda pokazów, najnowszy nabytek Królewskich Australijskich Sił Powietrznych – Lockheed Martin F-35A Lightning II. Startuje i od razu rozpoczyna pokaz swoich możliwości w powietrzu. Pięknie lata i super wygląda. Czuć od tej maszyny potężną moc! Ku mojemu zdziwieniu i radości nawet trochę zrywa powietrze. Zatem może nie będzie tak źle z tymi warunkami? Samoloty wojskowe, które startowały na początku części pokazowej, robią teraz kilka przelotów w różnych formacjach i przy powrocie na lotnisko prężą swoje muskuły wykonując krótkie pokazy dynamiczne. Po części wojskowej przychodzi czas na tę cywilną. Ja oczywiście jestem najbardziej skoncentrowany na pokazie Jurgisa Kairysa, który jak zwykle nie zawodzi i pewnie prowadzi w powietrzu swoją Jukę. Po pokazie solo przychodzi czas występu całej grupy Air Bandits tworzonej wraz z rumuńskimi pilotami Ioanem Postolache i Danem Stefanescu, latającymi na samolotach Jak-52TW. Ich pokaz jest mi dobrze znany. Najbardziej widowiskowy moment jest na samym początku. Chodzi o mijankę wszystkich trzech samolotów nad pasem, z potężnym wybuchem pirotechniki w tle – przynajmniej taki zawsze jest plan. Ciężko bardzo go zrealizować, gdyż wymaga on idealnej synchronizacji ludzi od pirotechniki z pilotami. Samoloty już pędzą po pasie i… tym razem się nie udaje. Będzie jeszcze sporo okazji. Pokaz Air Bandits jak zawsze super! Po bandytach niebo nad Avalon pokrywa gęstym dymem samolot CATWALK zespołu Scandinavian Airshow. Tym razem szwedzki zespół celuje w oddanie barw australijskiej flagi. To też sprawa do dopracowania, gdyż zamiast niebieskiego jest jasny błękit, a czerwonego – róż. Pokazy na dziś zakończone. Pora trochę pospacerować i pooglądać wystawę statyczną. Jest pięknie! Będzie co focić przez kolejne dni :)
Drugi dzień pokazów w locie rozpoczyna szef wszystkich szefów, czyli mój ukochany Lockheed Martin F-22 Raptor! Wprawdzie nie jest to maszyna z oficjalnego F-22 Demo Teamu, ale pilot, który siedzi za sterami, ma ponoć być pilotem demo od przyszłego roku. Jak ja lubię ten samolot! To, co potrafi on w powietrzu, jest nie do opisania. Mimo że nie wykonuje klasycznego pokazu, a jedynie kilka charakterystycznych dla F-22 manewrów, to na pewno jeden utkwi mi na długo w pamięci. Myślę tu o momencie, w którym Raptor po zaniechanym lądowaniu rozpędza się na małej wysokości bardzo blisko linii publiczności, by w centralnej części pasa startowego zrobić gwałtowny zakręt wyglądający jak dosłownie „zawinięcie na ogonie”. W tej jednej chwili F-22 prezentuje wszystkim swoje wspaniałe dysze wylotowe, wypluwając z nich płomienie dopalania! Widok i dźwięk niesamowity. Jestem przekonany, że wiele zdjęć z tego momentu rozpanoszy się niebawem na lotniczych stronach całego świata. Dzisiaj trening zespołu Air Bandits został zaplanowany w okolicach zachodu słońca. Po popołudniowych pokazach wszystkie ekipy się zawinęły, a my zostaliśmy na lotnisku sami. Postanawiam wykorzystać ciepłe popołudniowo-wieczorne światełko do zrobienia kilku zdjęć naszego zespołu. Chłopaki fajnie pozują. Jest super atmosfera. Po tej sesji udaję się na teren dla publiczności i jestem tam dosłownie sam. Rozkładam się ze sprzętem w miejscu, z którego według wcześniejszych spostrzeżeń powinienem najlepiej uchwycić mijankę ekipy ze ścianą ognia w tle, i czekam. Słońce jest coraz niżej i świeci coraz przyjemniejszym światłem. Oczekiwanie umila mi kołowanie i start Airbusa linii JETSTAR taplającego się w idealnym światełku ostatnich promieni słońca. Jeszcze momencik i już moi kołują na pasie. Z prawej strony Jurgis, z lewej Ioan i Dan. W najtrudniejszej sytuacji jest Ioan, gdyż startuje i leci najbliżej linii wybuchu. To potężna siła i temperatura, które moga zmienić trajektorię jego lotu, a to z kolei może mieć katastrofalne skutki dla całej formacji. Już pędzą po pasie, odrywają się od niego, są coraz bliżej, wybuch, mijanka i mam to! Wprawdzie nie idealnie, zabrakło bardzo niewiele, ale super to wygląda! Po mijance moi przyjaciele przechodzą do pełnego pokazu. Prezentacja Air Bandits jest naszpikowana taką ilością pirotechniki, że po kilkunastu minutach lotnisko dosłownie staje w ogniu. Bandyci po pokazie muszą jeszcze troszeczkę pokrążyć, zanim straż pożarna ugasi płonącą trawę.
Dzień trzeci. Mój zespół ma dziś wolne. Nie oznacza to jednak, że będę siedział w hotelu. Za dużo dzieje się na lotnisku, by to stracić. Jak za dawnych czasów jadę więc na lotnisko z ekipą ze Skandynawian Airshow, a dokładniej z Claesem i z dziewczynami ze Sky Cats, czyli tymi, które podczas pokazu spacerują po skrzydłach samolotu CATWALK. Rozpoczynamy dzień od śniadania. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że podczas posiłku wdaję się w dyskusję z jedną z dziewczyn, która okazuje się być najbardziej ortodoksyjną weganką, jaką kiedykolwiek dane mi było poznać. Wymieniamy się różnymi informacjami. Zawsze dobrze jest porozmawiać z kimś mądrym i dostać całą masę nowych argumentów do kolejnych dyskusji w tym temacie, które zapewne będę toczył w przyszłości. Czy któreś z moich spostrzeżeń dało jej coś do myślenia? Nie wiem :) Kilka chwil później jesteśmy już na lotnisku. W związku z zaistniałą sytuacją dziś robię za fotografa Scandinavian Airshow, jak to onegdaj bywało w Szwecji, w Polsce czy choćby w Indiach. Bardzo lubię team spirit tego zespołu. Każdy wie co ma robić i każdy robi swoją robotę maksymalnie dobrze. Ciężka praca w potężnym hangarze przerywana jest masą wygłupów i żartów. W takiej atmosferze zespół przygotowuje samolot do pokazu. Miesiące mozolnych treningów, kilka godzin pracy przy bezpośrednim przygotowaniu CATWALKA do pracy, by następnie uszczęśliwić publiczność kilkunastominutowym pokazem. Pokazem jak zawsze genialnym, zwłaszcza dziś, przez wzgląd na tło, gdyż na niebie pojawiły się białe baranki chmur.
Piątek to pierwszy dzień z bramami szeroko otwartymi dla publiczności. Potężna ilość ludzi, oczywiście głównie z Australii, to dla mnie wspaniałe doznanie poznawcze. Jeżdżę tu i tam na pokazy lotnicze i lubię obserwować ludzi. Poznawać ich zachowania, reakcje, różnice w zależności od kraju czy kontynentu. Przed przyjazdem byłem bardzo ciekaw, jak znana mi jeszcze sprzed przyjazdu australijska serdeczność przełoży się na atmosferę na pokazach. Jak to wygląda tutaj? Całe rodziny zaopatrzone w wózki z jedzeniem i nieodłączną wodę. Wszystkich oczywiście cechuje wysoka kultura. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym, nieco flegmatycznym tempie. Coś zupełnie odmiennego niż na pokazach w USA czy w Moskwie. Nikt nie krzyczy, nie wariuje podczas oglądania pokazów. Australijska serdeczność nie ma zbyt dużego przełożenia na entuzjazm ludzi. Dosłownie na palcach jednej ręki mogę wyliczyć momenty, kiedy ludzie postanawiają klaskać po jakimś pokazie. A już akcje z wracającymi z pokazu skoczkami spadochronowymi czy pilotami, którzy idą wzdłuż barierek pozdrawiając publiczność i są prawie dosłownie ignorowani, to chyba rzecz niemal nigdzie niespotykana. Z czego to wynika? No chyba nie z powodu zakazu sprzedaży i spożywania napojów alkoholowych? :)
Wreszcie na pełnych obrotach działa wystawa statyczna. Ciekawie wyeksponowane statki powietrzne zachęcają do fotografowania. Wszystko wydaje się być takie egzotyczne. Robię zdjęcia zarówno warbirdom z CA-13 Boomerangiem i Lockheed Hudsonem na czele, jak i najnowszym maszynom, którym przewodzą Boeing EA-18G Growler, Lockheed Martin F-35A Lightning II czy F-22 Raptor. Godnie też prezentuje się rzadkość na pokazach – UAV Northrop Grumman MQ-4C Triton. Po statyce przemieszczam się do strefy dla publiczności. Dzisiaj wygląda tu wszystko zupełnie inaczej niż w dniach poprzednich. Z trudem znajduję miejsce do klapnięcia na wysuszonej trawie, tuż obok kilku fotografów będących, jak zakładam, z Chin. Siadam, szykuję sprzęt i nagle jeden z kolegów obok rzuca do mnie „I love your pictures”. Super uczucie, gdy jest się na końcu świata i ktoś z jeszcze innego krańca cię tam poznaje. Siła „internetów” :) Pokazy w locie zaczynają się o godzinie 14.00. Jak zwykle najpierw skoczkowie z potężnymi flagami. Potem przeloty rozmaitych formacji. Klasyczne pokazy lotnicze. Po jakimś czasie przemieszczam się do naszej ekipy w strefie operacyjnej, gdyż do swojego pokazu szykuje się Jurgis Kairys. Jeszcze chwila i już jest w powietrzu, kręcąc te swoje niewiarygodne figury. Po pokazie niestety również i on zderza się z oziębłością publiki. Szok, szczególnie gdy sobie pomyślę, co w takich chwilach dzieje się np. w Polsce. Podchodzimy razem do linii publiczności, gdyż chcę zrobić mu kilka zdjęć podczas rozdawania autografów, gdy nagle w oczy rzuca mi się koszulka SPFL! To Brendan Cummins, mój serdeczny, do tej pory tylko internetowy kolega, któremu kiedyś bardzo zależało na naszej koszulce i kilka lat temu mu ją posłałem na Antypody. Widać, że jest nieźle znoszona, znaczy używana, miło! Chwilę plotkujemy, robię mu zdjęcie z Jurgisem i dogaduję się na wspólne focenie dalszej części pokazów. Idziemy teraz na środek linii publiczności, gdyż tam po raz kolejny mam zamiar polować na Air Bandits. Jako że pokazy rozpoczęły się po południu, z każdą godziną upał staje się mniej dokuczliwy, a światełko coraz ładniejsze. Z każdą też chwilą pokazy stają się ciekawsze. Lata F-22 Raptor, lata F-35 Lightning, latają dwa australijskie Hornety. Wszystkie cztery maszyny robią po chwili kilka wspólnych przelotów pokazując współczesność i przyszłość, natomiast w temacie przeszłości na pasie startowym pojawiają się Bumerang i Hudson. Wyglądają genialnie z tym chylącym się ku zachodowi słońcem w tle. Po ich pokazie w powietrzu nad lotniskiem Avalon majestatycznie przelatuje potężna Stratoforteca – Boeing B-52. Chwilę później z głośników przeraźliwie wyją syreny. To znak, że do swojego pokazu szykują się moi Air Bandits! Emocje rosną, gdyż jak wiadomo ich start jest nietuzinkowy. Mimo iż znowu nie udaje się zgrać wszystkich trzech samolotów z pirotechniką, to efekt wybuchów jest na tyle porażający, że udaje się w końcu dość konkretnie pobudzić do życia publiczność! Słońce zachodzi, a na pasie do swojego pokazu szykuje się demo F/A-18 Hornet Australijskich Królewskich Sił Powietrznych. Jeszcze kilka sekund i już kroi powietrze rozświetlając tęskniące za słońcem niebo ogniem dopalacza. Bardzo dobry, mocno dynamiczny pokaz! Po występie Horneta niebo jest już totalnie ciemne. To znak, że muszą pojawić się na nim nocne marki, czyli statki powietrzne uzbrojone w rozmaite sztuczne ognie. Liderami w tym temacie są moi przyjaciele ze Szwecji. Wczoraj do Avalon przyleciał Jakob Hollander specjalnie w celu wykonania dzisiejszego nocnego pokazu L.L.P. (Leds, Laser, Piro), który ma obfitować w wiele nowych rozwiązań. CATWALK jest już w powietrzu. Zaczyna od zsynchronizowanego z muzyką błyskania diodami led, którymi oklejony jest nie dość że cały samolot, to jeszcze ciągnięty przezeń ledowy ogon. Pokaz ciekawy na początku, lekko nużący po kilku minutach latania. Nużący do czasu, kiedy do akcji wchodzą lasery, które specjalnie dla Scandinavian Airshow zaprojektował i zbudował mój przyjaciel Claes. Po laserach przychodzi czas na piro i tu zaczyna się totalne szaleństwo. Trzeba przyznać, że jest to najlepszy pokaz tego typu, jaki widziałem na wszystkich odwiedzonych dotychczas pokazach. Scandinavian Airshow nie kończą jednak imprezy. Warkot silników śmigłowca oznacza, że w stronę publiczności nadlatuje Eurocopter Tiger, który wyrywa w górę rozświetlając niebo efektowną serią flar! Po Tigerze z oddali zbliżają się do nas dwa samoloty Lockheed C-130 Hercules, które po przelocie wzdłuż linii publiczności wyłączają wszystkie światła przechodząc na obserwację w podczerwieni! Nad lotniskiem robi się kompletnie ciemno, a para Herculesów robi szeroki zakręt 270 stopni, wychodząc na kurs w stronę publiczności. Tak nam się przynajmniej wydaje, oceniając po przemieszczaniu się dźwięku ich ośmiu silników. Nie widać dosłownie nic, gdy nagle niebo rozpalają dziesiątki flar wyrzucanych z obu maszyn, które przed publicznością wykonują przeefektowne rozejście! Wooow! Czegoś takiego nie widziałem nigdy dotąd! Genialny koniec wspaniałych pokazów. Pakuję sprzęt, rozglądając się w absolutnej ciemności za kierunkiem do wyjścia. Nagle słyszę serię głuchych wybuchów. Po krótkiej chwili wybucha i rozbłyskuje nade mną niebo! Wybuchy przeradzają się w istną kanonadę, która z kolei sprawia, że fajerwerki jeszcze intensywniej biją po oczach i uszach. No tak, w końcu jestem w kraju słynącym z tego rodzaju rozrywki! Biorę komórkę i nagrywam film. Świetlny festiwal fajerwerków z każdą sekundą rozpala nie tylko niebo, ale i umysły oczarowanej nim i wreszcie totalnie zwariowanej publiczności! Po około 10 minutach następuje niebywały, cudowny, potężny finał! Jest tak genialny, jak cały dzień pokazów, który dane mi było dziś przeżyć :)
Sobota. Wczoraj, podczas gdy przechodziłem obok biura dyrektora pokazów, ten zaczepił mnie i wypytywał o moje refleksje dotyczące imprezy. Schlebiło mi strasznie, że był ciekaw co też ja myślę o pokazach. Zapytał również, czy jest w stanie coś zrobić, bym mógł uzyskać jeszcze lepszy materiał. Bez większego zastanowienia odpowiedziałem, że byłoby fajnie jakiś czas spędzić po drugiej stronie lotniska. Przy mnie wziął telefon i zadzwonił do szefa wszystkich szefów mówiąc o mnie i o tym, że to na pewno się opłaci imprezie. Przerywając rozmowę zapytał, o której godzinie chcę pojechać? Rzuciłem okiem na program i wyszło mi, że musimy być tam rano, gdyż Jurgis w sobotę ma pokaz na samym początku . Ok, bus będzie na mnie czekać o 8.00 pod biurem. Masakra jak fajnie! :)
Jedziemy. Poza kierowcą jest ze mną opiekun ze strony organizatora pokazów, Claes którego przemyciłem ze sobą jak wszędzie i jeszcze dwóch australijskich fotografów. Przejazd na drugą stronę wcale nie jest taki prosty. Trzeba pokonać kilka pozamykanych bram, gdyż…? No właśnie. Gdyż po drugiej stronie lotniska znajduje się można powiedzieć pirotechniczne miasteczko! Kilkanaście pojazdów, spora grupa osób, skład materiałów wybuchowych, zapalniki, detonatory, rury do odpalania ładunków. Nic dziwnego, że od strony publiki wszystko wygląda tak okazale. Sztab ludzi pracuje nad tym non stop. No i jest tu trochę niebezpieczniutko :) Atmosferę jeszcze bardziej podkręca nasz opiekun, który podczas przemieszczania się na wybrane przeze mnie wzniesienie, każe nam bacznie spoglądać pod nogi, gdyż ponoć jest to okolica pełna węży. Bynajmniej nie ogrodowych. Egzotyka na całego. Bezpiecznie dochodzimy na nasze miejsce, nie spotykając nic syczącego ani grzechoczącego. Podobno zdecydowana większość gadziego towarzystwa wyprowadziła się stąd po wczorajszym pokazie fajerwerków :) Jest bardzo sucho i cholernie ciepło. Powietrze aż drży z gorąca, a przecież to dopiero poranek. I to jesienny, gdyż w tym rejonie Australii jesień zaczyna się 1 marca :) Nie ma czasu na przemyślenia, bo do startu szykuje się Master Jurgis. Oczywiście przed wyjazdem z lotniska nie omieszkałem mu powiedzieć, jaki jest mój plan i gdzie powinien się mnie spodziewać. Nie raz i nie dwa robiliśmy takie akcje, czy to w Polsce, w Szwecji, czy w Rumunii. Wiem czego się spodziewać i już kilka sekund po oderwaniu się Juki od pasa mamy Jurgisa tuż nad naszymi głowami! Kocham takie akcje :) Pierwsza moja ustawka na kosiaka na południowej półkuli :D Jak się po chwili okazuje, nie tylko na kosiaka, gdyż Kairys wykonuje swój cały pokaz nad miejscem, w którym stoimy. Druga strona lotniska jak zawsze fajna. Robią się tu zupełnie inne zdjęcia. Widać stąd, jak potężny jest teren pokazów. O dziwo, spostrzegam stojącą na lotnisku B-52. Miała wczoraj zrobić tylko przelot, ale okazało się, że z powodu usterki musiała wylądować i czeka teraz na swoją ekipę techników. Na pasie rozpędza się za to C-17A Globemaster. Obserwuję go przez obiektyw, chcąc ustrzelić go na jednym ujęciu wraz z B-52. Nagle dostrzegam jakiś czarny punkt przy C-17, a po nim jęzor ognia z jednego z silników! Po kilku sekundach dochodzi do nas dźwięk krótkiego wybuchu. Globemaster przerywa start. Najprawdopodobniej jeden z licznie fruwających nad lotniskiem ptaków wpadł do silnika. Dzieje się! Po kolei latają tuż nad nami a to warbirdy, a to CATWALK z dziewczynami na skrzydłach, a to A-37B Dragonfly, który robi na mnie niesamowite wrażenie. Podobnie jak potężna, odległa chmura, o której nasz przewodnik mówi, że pochodzi z płonącego 100 km stąd buszu! Wszystkie samoloty fajne, ale ja – wiadomo – czekam na Raptora. Po raz pierwszy w życiu mam przyjemność oglądać pokaz tej kapitalnej maszyny z takiego miejsca. Uwielbiam to drżenie powietrza, gdy F-22 przechodzi tuż nad nami na dopalaniu! Z bliska wygląda jeszcze piękniej! Nagle w stronę lotniska zbliżają się jeden za drugim w odstępie kilkuset metrów dwa samoloty C-130 Hercules. Następnie ku mojemu wielkiemu zdziwieniu jeden za drugim, jednocześnie lądują, wysadzają jakichś żołnierzy i… jednocześnie startują! Nawet nie wiedziałem, że ktokolwiek trenuje takie manewry. Tym akcentem zaczyna się Fire Demo, czyli obrona lotniska przed wrogim atakiem. Raz po raz czy to F/A-18, czy F-35, czy śmigłowce przelatują nad naszą okolicą. Mamy wspaniałą fotozabawę. Jednak zmiana położenia słońca na niebie sprawia, że światełko staje się dla nas coraz mniej korzystne. Czas wracać. Jest potwornie gorąco. Warunki idealne, ale na wakacje nad oceanem. Bynajmniej nie do fotografowania. Już jestem na zatłoczonym terenie dla publiczności. Zdążyłem idealnie na pokaz Air Bandits! Już słychać syreny, już chłopaki rozpędzają się po pasie. Wybuch pirotechniki następuje przedwcześnie, ale mam za to mijankę ze ścianą czarnego dymu w tle – też fajnie. Ludziom pokaz mojej ekipy bardzo się podoba. Podobnie jak wczoraj, wszyscy są bardzo ożywieni. Jednak te kolejne wybuchy to super pomysł. Występ Air Bandits to mój ostatni foto akcent podczas Australian International Airshow 2019. Tuż po wylądowaniu Jurgis zabiera Ioana, Dana i mnie do hotelu. Po drodze zatrzymujemy się na zimne piwko celem schłodzenia ciała i emocji i… pożegnania. Jutro bowiem jadę na lotnisko Avalon o wiele wcześniej rano. Nie będę jednak na pokazach. Lecę do Sydney i okolic, po kolejną porcję wrażeń z tego niesamowitego kraju do góry nogami :)