Oj jak tego potrzebowałem! Odpocząć od wszystkiego co się dzieje tu w Warszawie. Masakra spraw na głowie ostatnio i to takich dość intensywnych. Z radością zatem przywitałem zgodę rzecznika 21blot Świdwin na wizytę fotografów z NKP właśnie tam. Nie ukrywam, że kosztowało mnie to trochę starań ale... było warto! Udało się zebrać najlepszych z najlepszych i umówiliśmy się na miejscu o 8.30. Razem z kurczakiem wystartowaliśmy z Warszawy o 2.30 i pełna rura. Na miejscu byliśmy o godz. 7.00 co biorąc pod uwagę dystans (470km) jest całkiem niezłym osiągnięciem. Przyrzekłem sobie, że po raz ostatni nie zatrzymałem się w okolicach Świecia na wschód słońca. Znowu były kapitalne efekty powstałe w wyniku zmieszania słoneczka, mgły i drzew. Rewelacja, która została w głowie ale którą nie mogę się niestety pochwalić. Pogoda zapowiadała się dość niepewnie. Wg ICM miało nawet dość silnie lać tak do godz. 13 a później miało się przejaśnić. Ciężko jednak było w to wierzyć widząc niebo zasnute czarnymi chmurami, z którego szła potężna ulewa. Ja wierzyłem :) Wcześniej jednak zostaliśmy super przyjęci ze wszelkimi honorami przez rzecznika jednostki, odwiedziliśmy nawet salę tradycji dokonując wpisu do Księgi pamiątkowej :) Lało nadal dość niemiłosiernie więc w gotowości do zdjęć czas wypełniliśmy na... latanie na symulatorze Su-22. Zabawa była super i udzieliła się wszystkim. Na zewnątrz lało! Nagle, podczas posiłku padło hasło, że piloci poszli do samolotów. Dla nas zabrzmiało to jak ogłoszenie alarmu. Samochód, znów pełna rura i po chwili byliśmy na końcu pasa brnąc jeszcze podczas lekkiego deszczu w totalnie mokrej trawie. Pierwszy start był super! Na pasie było sporo wody i samolot ciągnął za sobą potężną chmurę będącą mieszanką wody i spalin. Wrażenie jak zawsze było piorunujące a efekt kapitalny! Na następny start ustawiliśmy się na końcu pasa gdzie zostaliśmy dość nieźle przeleceni przez strugi spalin i dopalacz wykierowany bezpośrednio na nas, wrrrr to była moc! :) Później fociliśmy z boku pasa zarówno starty jak i lądowania. Były też grane kosiaki więc full wypas :) Pogoda w tak zwanym międzyczasie z deszczowej stała się uroczo słoneczna co dodało różnorodności naszym ujęciom. Serce rosło i... trzeba przyznać, że to focenie, w tych warunkach to był strzał w dziesiątkę. Po pożegnaniu bazy i majora Gaska udaliśmy się zgodnie z jego poleceniem obejrzeć basen, w którego pobliżu zjedliśmy pyszny obiadek. Powrót był też pełen wrażeń. Wpadliśmy z kurczakiem w wyjątkowy klimat różnych opowieści i wcale nam się do świata nie śpieszyło. Postanowiliśmy w imię jeszcze milszej zabawy, odwiedzić po drodze moją rodzinkę w Człuchowie i w Dubielnie. Stęskniłem się za nimi bardzo. Do samej Warszawy nie mogliśmy się nagadać i przyznać muszę, że bardzo mi to gadanie pomagało w niezaśnięciu. O zmęczeniu przekonałem się dopiero w domu gdzie po prostu... padłem :)
ZDJĘCIA ZE ŚWIDWINA