Co nowego?
Aktor Maciej Kozłowski w swoim ostatnim przed śmiercią wywiadzie powiedział coś, co już wtedy dało mi do myślenia. Powiedział, że my wszyscy całe życie myślimy, że nasza śmierć jest gdzieś hen daleko, że gdzieś tam na końcu żywota na nas sobie czeka, że te wszystkie wypadki, przypadki, tragedie itd. to zawsze dotyczą kogoś innego, ale nie nas. Wg niego jest zupełnie inaczej. Nasza śmierć jest non stop przy nas. Jest i czyha tylko na jakąś okazję, jakiś błąd, moment, chwilę, by zaatakować. Często w najmniej oczekiwanych okolicznościach?
W piątek po Bożym Ciele (4 czerwca) była cudna wręcz pogoda. Jak co roku płynąłem z Majką kajakiem po Brdzie. Było cholernie wesoło. Jak zwykle. Mamy już niezłe doświadczenie. Maja śmiga w kajaku od 9 miesiąca życia i bardzo jej się to podoba. Tego dnia na odcinku, którym płynęliśmy, był wyjątkowo szybki nurt i wysoki poziom wody. Dopływaliśmy do kolejnej przeszkody w postaci dość świeżo zwalonego drzewa. Widziałem, że panowało tam niezłe zamieszanie, bo ktoś z naszej ekipy się wywalił. Kolejne osoby przepływały. Ja asekurancko postanowiłem przepłynąć delikatnie bokiem, choć gdybym był bez Mai, pociąłbym na pełnym gazie po prostu przez środek. Obrany, z pozoru bezpieczniejszy wariant okazał się dramatycznym. Podpływając do stojącego tam kajaka musieliśmy najechać na jakąś gałąź będącą tuż pod powierzchnią wody. Szybki nurt sprawił, że w ułamku sekundy nasz kajak zaczął nabierać wody i wykonał klasyczną przewrotkę. Przerażony widziałem tylko jak Maja wpada do wody i znika pod jej powierzchnią. Udało mi się szybko wydobyć z kajaka i zacząłem ją wyciągać. Zaraz za kajakiem było to zwalone drzewo, więc nie miała opcji wypłynięcia z drugiej strony. Nurt był bardzo silny ale udało mi się wyciągnąć ją za kapok, który na szczęście mocno zawiązałem przed wypłynięciem. To były może trzy, cztery, może pięć sekund. Trwały wieczność! Maja nigdy nie była pod wodą choć niejednokrotnie wbijałem jej do głowy, by gdy tam się znajdzie broń boże nie próbowała oddychać. Bałem się, że jak ją wyciągnę to będzie nieprzytomna. Odczułem totalną ulgę gdy wyciągnięta na powierzchnie przerażona płakała i pierwsze co powiedziała to: Tato, nie oddychałam, tak jak mi mówiłeś! Zuch dziewucha! Z trudem udało mi się ją wynieść na brzeg. Przyholowałem też przewrócony i zalany wodą kajak. Adrenaliny miałem tyle, że całego podniosłem i wylałem z niego wodę. Jak się później okazało, to nie był nasz kajak. W tym miejscu przewrotki następowały seryjnie. W czasie naszej półgodzinnej przerwy było ich chyba ze cztery. Siostrzyczka i przyjaciele ruszyli mi z pomocą. Oczywiście wszystko co mieliśmy ze sobą uległo przemoczeniu. Teraz wiem, czemu coś mi rano powiedziało, bym nie brał ze sobą aparatu. Byłoby po nim. Zalała się tylko komórka ale - pieprzyć to :) Na szczęście było upalnie więc Maja nie zmarzła. Była przerażona, ale wesoła. Nawet dumna? Opowiadała wszystkim jak jasno było pod wodą, i że widziała kamyczki jak w wielkim akwarium. Filipowi mówiła nawet, że było wręcz fantastycznie! :) Wszyscy przy niej obróciliśmy wydarzenie w żart. Maja nie miała nawet jednego malutkiego zadrapania! Ja natomiast byłem cały poobijany ze startą z ręki i nogi skórą? Nie wyglądało to dobrze, ale co tam! Byłem szczęśliwy, że to się tak skończyło. Może nawet dumny, że zachowałem zimną krew? Widziałem wdzięczność w oczach Majki jak się do mnie tak mocno przytuliła. Na brak emocji narzekać nie mogliśmy...
Po przerwie próbowaliśmy płynąć dalej. Maluszek jednak bał się tak mocno, że nie było sensu tego kontynuować. Przy pierwszej okazji wyciągnąłem kajak na brzeg i zadzwoniliśmy po samochód. Siostrzyczka zajęła się Mają, a mi? Dopiero wtedy puściło ciśnienie. Ścisk w sercu i niekontrolowany strumień łez. Gdybym jej nie zawiązał kapoka, gdybym jej nie wbijał do głowy o tym oddychaniu pod wodą, gdybym nie był taki wysoki, silny, dość szybki, gdyby nie udało mi się jej w tym nurcie chwycić, gdyby to potrwało kilka sekund dłużej? Jak niewiele trzeba by doszło do tragedii :(
Pieprzona rzeka, chciała mi zabrać mój największy skarb! :/ Długo nie mogłem dojść do siebie. Jeszcze następnego dnia rano musiałem sobie pobyć sam ze sobą.