Tekściwo
1991 Europa, Autostop
Nie wszyscy wśród ekipy trzeciego roku Wydziału Elektromechanicznego WAT zaliczali się do grona osób normalnych. Na pewno nie zaliczałem się do tego grona ja i moich dwóch kolegów, wraz z którymi postanowiliśmy zwiedzić dużą część Europy podróżując po prostu - autostopem! Wyobraźcie sobie trzech niemałych w końcu facetów z plecakami na stelażu liczących na to, że ktoś zatrzyma się np. samochodem osobowym i podrzuci kilka, lub kilkaset kilometrów. Dlaczego miałby to robić? Nie wiem. Wiem natomiast, że wtedy się nad tym nie zastanawialiśmy wcale!
Pierwszym etapem podróży był przejazd autokarem do Aachen. To strasznie ciekawa miejscowość położona u zbiegu granic trzech państw. Wylądowaliśmy tam bardzo rano i... z naszymi wszystkimi tobołkami zwiedzaliśmy okolicę. Niemcy, to był mój pierwszy kraj "zachodni", jaki w życiu odwiedziłem. Strasznie nam się wszystko podobało. Największe wrażenie zrobiły na nas oczywiście rzeczy, których wtedy (a i w większości i dziś) nie było w Polsce a więc kapitalne autostrady, elegancko ubrani ludzie, super samochody i motory na drogach. No tak, ale koniec oglądania! Trzeba kontynuować podróż. Mimo iż kierowaliśmy się w kierunku Francji najpierw, chcąc nie chcąc zaliczyliśmy Belgię. Załapaliśmy się na tzw. "pakę" z pewnym gościem, który podrzucił nas w okolicę Liege. Ile było radości i szaleństwa, gdy jechaliśmy około 140 km/h na tej pace a wiatr szarpał nam (jeszcze wtedy) włosy. Belgia? Wspaniały kraj. Połączenie niemieckiego porządku z Francuską wyobraźnią. Ludzie zadowoleni, uśmiechnięci. Było super. Wszystko nas szokowało. Wszystko było takie nowe, inne. Spaliśmy na dziko pod namiotem. Nocami w związku z tym mieliśmy sporo problemów i... zabawy np. z krową, która przypuściła na nas atak :-) Po paru dniach wylądowaliśmy we Francji gdzie przyjęła nas pewna starsza pani. Ona nie mówiła nic po angielsku a my nic po francusku. Ile było radości, gdy po paru chwilach okazało się, że to... Polka! Przyjęła nas obiadzikiem i kawą. Kolejnym etapem naszej tułaczki okazał się Paryż. Pewien facet specjalnie nadrobił 200 km, żeby nas tam podrzucić. Byliśmy pod wrażeniem. Wszystko nam opowiadał, nakarmił. Pokazał kartę kredytową (!!!) którą można płacić wszędzie hi hi. Opowiedział o zwyczajach panujących we Francji i o tym, co należy zwiedzić w Paryżu. Zawiózł nas aż na camping w lasku Bolońskim gdzie jak się później okazało mieliśmy spędzić dużo czasu.
Paryż zrobił na mnie przeogromne wrażenie. Oglądaliśmy z otwartymi buziami budowle i zabytki znane jedynie z TV i filmów. Wspaniały Louvre, wieża Eiffla, łuk triumfalny, centrum Defonse. Wszędzie kursowaliśmy metrem, które strasznie nam się podobało i było bardzo wygodne. Może to się teraz wydać dziwne, ale... w Paryżu po raz pierwszy kupowaliśmy w super markecie! Wtedy, dla nas, takie zakupy nie były takie oczywiste. Przyzwyczajeni do pustych półek nagle mogliśmy kupić wszystko! Niestety nasze możliwości finansowe sprawiały, że żywiliśmy się tylko (i aż) dużą ilością piwa i bagietek! Pierwszy raz w życiu jadłem Snickersy :-) Jako lotnicy z krwi i kości nie przepuściliśmy okazji by odwiedzić wszystkie lotniska :-) Na jednym udało nam się dojrzeć ówczesną supertechnikę - Concorde'a. Zrezygnowaliśmy z dalszej podróży na rzecz Paryża. Opłacało się. To wspaniałe miasto. Nawet nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że za niedługo będę tam ponownie.
Urlop się kończył i... należało wracać. Na szczęście wszystko poszło płynnie i sprawnie i na szczęście też wypadło nam się zatrzymać po drodze w Reims. Małe miasteczko, ale strasznie bogate w szampany! W końcu to stolica szampanii! Widzieliśmy szampany wielkości małego palca u ręki oraz takie 2,5 metrowe! Przede wszystkim jednak widzieliśmy rzucającą na kolana katedrę. Wygląd zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz był niesamowity. To trzeba zobaczyć!