Tekściwo
Wyjazd do Rosji na Międzynarodowy Salon Lotniczo-Kosmonautyczny...
...MAKS 2009!
Wypad na MAKSA...
To był wyjątkowy wypad już od pierwszej o nim myśli. Błądziłem jak ślepiec w labiryncie planów i zamierzeń tak do końca nie wiedząc, co jest dobre a co złe. Trzeba było podjąć wiele decyzji ot tak – w ciemno. Okazało się, że prawie wszystkie ruchy, a przy każdym była możliwość wyboru różnych opcji, okazały się... trafione! Postaram się zebrać jak najwięcej informacji dla tych wszystkich, którzy myślą o podboju fotograficznym kolejnych Maksów, tak by nie musieli błądzić w ciemnościach jak my. Z drugiej strony wiem, że pozbawię ich tego dreszczyka emocji, ale co tam. Zawsze przecież można tego co zaraz napiszę nie czytać i jechać w ciemno... tylko po co? :)
Akredytacje prasowe. Wszystko oczywiście zaczęło się od załatwienia akredytacji prasowych, które są szalenie istotne już tam na miejscu. Raz, że zezwalają na wejście w dniach niedostępnych dla reszty świata; dwa, że dzięki nim wchodzi się za darmo; trzy, że innymi – mniej zatłoczonymi bramkami; cztery, że dostaje się Press Pack z rozmaitymi gadżetami salonowymi; pięć – bardzo ważne – mając akredytację prasową otrzymuje się wsparcie wizowe z biura prasowego czyli de facto zaproszenie. Na podstawie tego zaproszenia wizę otrzymuje się gratis! Na jedną redakcję przypadają z reguły dwie akredytacje. Nie jest to dużo ale da się żyć. Sporo trwały moje negocjacje z przemiłymi paniami z Maks Press Center, ale udało się wysępić presski dla całej naszej grupy.
Podpisałem cyrograf, że damy im po Salonie najlepsze lotnicze fotki i... damy :)
Wizy. Wizy do Rosji to żaden problem. Wystarczy się udać z zaproszeniem do Konsulatu i odczekać jakieś 5 dni. Bardzo ważne jest by iść tam dość wcześnie, a nie na ostatnią chwilę. Z reguły pod wejściem koczuje mały ogonek ludzi i może się zdarzyć, że przychodząc na ostatnią chwilę nie dostaniemy się i trzeba będzie przyjść w dniu następnym. Tak jak już pisałem, wiza z zaproszeniem na Maksa jest za darmo. W przypadku braku zaproszenia należy wizę załatwiać poprzez firmy turystyczne na Voucher. Kosztuje to trochę więcej bo sumarycznie około 300zł, ale też nie trwa dłużej niż 5 dni.
Transport. Było wiele opcji. Zarówno dotarcia do Moskwy-Żukowskiego jak i poruszania się na miejscu. Dotrzeć do Moskwy mogliśmy samolotem/pociągiem. Podstawowym ograniczeniem był jednak czas, więc wygrała opcja samolot. W dodatku Aerofłot. Nie ma się czego obawiać – piękny Airbus dostarczył nas komfortowo na Szeremietiewo 2. Na miejscu mogliśmy jeździć metrem/taksówkami/wynajętym samochod(em/ami)/marszrutkami/autobusami czy czym tam jeszcze. Marszrutka to zwyczajowa nazwa busika, a właściwie busików jeżdżących po ściśle określonej trasie. Problemem była wielkość naszej grupy i potęga bagażu. W związku z tym zrezygnowaliśmy z wynajęcia samochodu i to był kolejny strzał w 10! Rezygnując nie wiedzieliśmy jeszcze o tym, że do miasta Żukowski można było wjechać tylko ze specjalną przepustką! Wydalibyśmy kasę w powietrze, dużo kasy! Z lotniska pojechaliśmy metodą kombinowaną, czyli metro i marszrutki najpierw do centrum prasowego w Moskwie, a później do centrum prasowego na lotnisku Ramienskoje w Żukowskim.
Na lotnisko, już podczas trwania Salonu, nie można było ot tak wejść bramą, tylko trzeba było wjechać jednym z setek specjalnych autobusów, które kursowały non stop na linii stacja kolejowa (Otdych) – MAKS. Fajnie to wyglądało, bo po Żukowskim w zasadzie jeździły TYLKO autobusy MAKS :)
Natomiast stacja kolejowa (Otdych) wyglądała jak znane nam z historii obrazki. Ludzie wysiadali z pociągu i wpadali na szpaler milicji i omonu z bronią, psami i megafonami. Cały strumień przewalał się do bramek, gdzie robiono wszystkim kontrolę bagażu, a z bramek ładowano naród do wspomnianych wyżej autobusów i bez przystanków, tak stłoczonych wieziono na lotnisko. Na lotnisku znowu szpaler milicji i omonu do kolejnych bramek, gdzie kontrola była bardziej szczegółowa włącznie z prześwietlaniem bagażu. Wszystko było przygotowane rewelacyjnie. Chciałoby się powiedzieć, że takie akcje ichnie służby mają w genach. Pasowało to także narodowi. Jedna rozmowa dwóch młodzieńców dobitnie pokazała podejście wszystkich znajdujących się tam ludzi: „Gdzie idziemy? Nie wiem, ale wszyscy idą więc i ja”. Całe miasto z okazji pokazów lotniczych zostało zamknięte. Milicji tysiące wszędzie i z tego co się zorientowaliśmy – przyjezdnej. Mieszkańcy Żukowskiego na czas Maksa po prostu wyjeżdżają. I nic dziwnego.
Zakwaterowanie. Mieliśmy załatwić hotel w Moskwie, ale nie było to takie proste. Raz, że drogo jak cholera a dwa, że mimo wszystko daleko. Dojeżdżanie z Moskwy mogłoby się wiązać z wieloma problemami. Dlatego zrezygnowaliśmy jeszcze będąc w Polsce z zaklepanego hotelu i szukaliśmy kwatery na miejscu w mieście Żukowski. Z pomocą Mariki i jej rosyjskiego udało się znaleźć firmę zajmującą się wynajmowaniem całych mieszkań. Dla nas miał to być strzał w 10! I był :) Gdy jedzie sześć osób to zakwaterowanie stanowi dość istotny problem. A tak wynajęliśmy mieszkanie, które kosztowało każdego z nas 100zł za dobę czyli o wiele taniej niż hotele. Nie znaliśmy tej firmy i nie wyglądało to dobrze, bo jej właściciel nie odpisywał na maile i często nie odbierał telefonu. Do tego zmienił nam już dogadaną kwaterę położoną całkiem przy lotnisku na taką w centrum miasta (co też jak się później okazało - było super strzałem, bo nie można było ot tak sobie wejść na lotnisko z ulicy). Problem z tą kwaterą był jeszcze taki, że trzeba było zapłacić wcześniej 50% zaliczki na konto jej właściciela. Były spore przeboje z tym przelewem zaliczki. Trzeba pamiętać o tym, by w tytule przelewu podać wszelkie możliwe dane odbiorcy i wszystkie kody charakteryzujące rodzaj transakcji. Inaczej będzie ona wracała mnożąc w nieskończoność koszty. Oczywiście istniało duże ryzyko, że przyjedziemy i nie spotkamy człowieka, któremu wpłaciliśmy zaliczkę albo płacimy za jakąś totalną ruinę czy szałas ale... nie ma ryzyka – nie ma zabawy! :) Gdy udało się dojechać do Żukowskiego - właściciel naszej kwatery stanął na wysokości zadania i zorganizował nam transport (3 samochody) na naszą metę. Nasze lokum okazało się być ot zwykłym mieszkaniem na zwykłym rosyjskim osiedlu. Bloki na tym osiedlu to porażka.
Popękane ściany, masa drewnianych i innych dobudówek, rdza i syf na klatce schodowej. Ale kto by się tam czymś takim przejmował? :) W mieszkaniu było nawet fajnie.
Najbardziej podobało nam się ramię baterii nad wanną, które było na tyle długie, że sięgało też umywalki :) Gdyby je jeszcze deko przedłużyć sięgnęłoby kibelka :) Mówiąc o zakwaterowaniu, nie można nie powiedzieć o obowiązku rejestracji dla obcokrajowców przebywających w Rosji dłużej niż 3 dni. Mieliśmy tą nieprzyjemność odwiedzić kilka urzędów i... przypomnieć sobie, jak to było w Polsce jakieś 20 lat temu. Urzędnicy mieli nas totalnie gdzieś i załatwienie czegokolwiek musiało być okraszone sporą dawką pokory. Suma summarum rejestracją zajął się nasz właściciel poprzez specjalną firmę zajmującą się rejestrowaniem. Kosztowało to każdego z nas 400 rubli ale sprawę mieliśmy w końcu z głowy.
Ludzie. Rosjanie mnie trochę zaskoczyli. Pamiętam z dzieciństwa, kiedy miałem przyjemność być na wakacjach pod Bobrujskiem – taką wyjątkową serdeczność wszystkich wokół. Nie wiem czy źle trafialiśmy, czy tak się złożyło, ale wszyscy ludzie, których spotkaliśmy byli jacyś tacy zamknięci w sobie, smutni, trochę źli. Mówię tu o ludziach w metrze, marszrutkach, autobusach itd. Dla nas było normalne, że wsiadając do marszrutki mówimy wszystkim dzień dobry i do widzenia. Dla nich chyba nie, bo ani razu nikt nam nie odpowiedział. Wszyscy tacy trochę dzicy byli.
Na maksowym lotnisku już się sprawa przedstawiała lekko inaczej ale też nie do końca. Robiono nam często zdjęcia i też wyglądało to trochę dziwnie, bo albo robili fotki totalnie z partyzanta, że niby ich nie widać, albo stawali 2 metry przed nami i robili nam zdjęcia jak manekinom na wystawie – zupełnie mechanicznie, nie mówiąc do tego słowa, ani dziękuję czy pocałujcie mnie w d. Focąc na lotnisku poznaliśmy kilka osób, głównie facetów, którzy do nas podchodzili i zagadywali ale podejrzenie jest, że tu bardziej chodziło o Ewę :) Poznaliśmy rosyjskich spotterów, którzy podpowiedzieli nam super miejscówkę z drugiej strony lotniska. Poznaliśmy też gwiazdę - szefa grupy Striżi, którego już po jakimś czasie mieliśmy serdecznie dość, bo nie dawał nam spokoju. Ludzie wokół byli dla nas jak trochę z innej bajki. Trochę inne ubrania, inny wygląd, inne zachowanie. Nie mogę tu nie wspomnieć o wyjątkowej i wszędobylskiej urodzie Rosjanek, co było całkowitą odmianą od widoków zapamiętanych z UK, gdzie podczas tygodnia pobytu nie udało się spotkać nawet jednej ładnej dziewczyny (no chyba że Polkę). Fajni też byli biznesmeni rosyjscy. Super mega wypasiona fura, łysa głowa, super garniak – norma. Zdarzały się też opcje pośrednie. Zauważyłem, że kolejność zakupów biznesmena jest taka: fura, później garniak a dopiero na końcu ładne buty :) Czasem pomykali w takich mokasynach, że historia. Na Maksie widzieliśmy też biznesmenów gadających przez komórkę podczas jazdy... hulajnogą :) Niezależnie od tego czy była to piękna dziewczyna, biznesmen czy spotter, gdy zaczęły się pokazy wszyscy zaczęli żywiołowo reagować. Najbardziej podobało nam się, jak cały naród zaczynał krzyczeć Urrrrraaa! hihi. Była super zabawa. Najlepiej z Rosjan poznaliśmy niesamowicie pomocną przyjaciółkę Antreza – Katię. Była ona przewodnikiem naszego stadka podczas podróżowania na trasie Szeremietiewo – Żukowski oraz podczas zwiedzania Moskwy. Zaznajomiła nas z panującymi zwyczajami oraz z tym, na co trzeba w Rosji uważać. Do tego wszystkiego okazała się być przesympatyczną i otwartą osobą :)
Żarcie. To normalne żarełko nabywaliśmy w sklepie typu Sam i cenowo nie różniło się prawie wcale od tego w Polsce. Uwielbialiśmy wręcz, wracając z lotniska, wlewać w siebie jogurty Czudo.
Był to tzw. jogurt zwycięstwa (zamiast cygara). Kupowanie jedzenia na Maksie to już zupełnie inna historia. Mały posiłek w restauracji to kasa rzędu 60zł. Później znaleźliśmy taką otwartą wyżernię gdzie było już o wiele przystępniej. Przekąska typu gyros/hamburger itp. kosztowała w okolicach 15-20zł. Z jedzeniem i piciem nieodzownie kojarzą się toalety. Tu nie było już kolorowo wcale :/ Przez te sześć dni nie znalazłem kibelka, w którym by był papier toaletowy. To chyba jakiś standard? Ale kto by się tam przejmował. Najważniejsze były same pokazy. A te były... Na Bogato! :)
wiecej zdjęć nielotniczych z wypadu na MAKS 2009
AVIASALON MAKS
Tak, MAKS to poteżny Salon lotniczy. Opis samego Maksa rozpocznę od przedstawienia terenu, na którym odbywa się salon i pokazy. Oczywiście skupię się na kwestiach fotografii lotniczej a nie na tym gdzie można wystawić namiot z arbuzami :). Później zajmę się tym co tygryski lubią najbardziej czyli samolotami. Zarówno tymi stojącymi na statyce jak i tymi prezentującymi swoje możliwości w powietrzu. Będzie też słówko o pogodzie, która niejako usprawiedliwia braki fotograficzne tegoż wypadu :)
Teren przeznaczony dla publiczności rozpoczynał się zaraz za budynkami Salonu, a od strony pasa startowego ograniczała go linia stojących (biedni) żołnierzy.
Stali plecami do pokazów bez względu na warunki atmosferyczne. Czasem, na wyraźny rozkaz dowódcy przesuwali się w jedną czy w drugą stronę – zdecydowanie burząc szyki takim jak my, którzy przygotowywali miejsce do fotografowania bardzo pieczołowicie no i mieli sporo sprzętu do przeniesienia.
Przesuwali się w stronę pasa np. jak latały drewutnie (lotnictwo szmaciane), a oddalali jak coś miało przypalić dopalaczem.
W zasadzie to dość sprawne i elastyczne urządzenie. Takie „żywe barierki” :) W każdym bądź razie bez względu na konfigurację do pasa nie było daleko i w zasadzie nic nie przeszkadzało w fotografowaniu na nim ruchów.
Położenie lotniska sprawiło, że niestety wszystkie loty odbywały się „pod słońce”.
Pokaż MAKS 2009 na większej mapie
Dlatego też, dla widzów chcących pofocić „ze słońcem” postawiono specjalną platformę z drugiej strony pasa startowego. Pomysł zacny, ale wiązał się z pewnymi ograniczeniami. Po pierwsze loty i tak odbywały się w większości sytuacji na południe i od tej platformy, po drugie - cena za przebywanie na niej była kosmiczna. W normalny dzień 350zł a w dzień pokazów (piątek-niedziela) aż 650zł! Żeby było ciekawiej, są to ceny dla osób z akredytacjami prasowymi (jak my!)czyli z 50% zniżką :) Mimo szczerych chęci i dość konkretnych względem platformy planów, w ostatniej chwili z niej nie skorzystaliśmy i to również było mega trafione posunięcie. Podczas środowego fotografowania spotkaliśmy kilku rosyjskich spotterów, którzy podpowiedzieli nam jak się dostać na południową stronę lotniska (za płotem). Pojechaliśmy tam w czwartek marszrutką nr 6 i po długim kombinowaniu zarówno z kierowcą marszrutki, jak i dość długim brnięciu przez pola i trawy doszliśmy do prawie idealnego i jakże malowniczego miejsca!
Przed nami lotnisko z wieżą kontrolną a za nami rzeka Moskwa z jej wysoką skarpą. Było pięknie, a stało się jeszcze ładniej jak zaczęły nad naszymi głowami latać przeróżne maszyny. Moja 500-tka nie dała rady łapać samoloty w całości w kadr. To było to! Dopalacz Su-35 nad samą głową! Mniamm :) Oczywiście nie byliśmy tam sami. Byli pilnujący nas milicjanci, którzy nie omieszkali nas o wszystko wypytać i wylegitymować. Ale co tam! Ważne, że miejsce było na bogato. Dziwiliśmy się, że nie ma tam prawie wcale miejscowych spotterów. Tę samą miejscówkę chcieliśmy obstawić również w sobotę. To jednak nam nie wyszło. Mimo naszego zdziwienia, milicja zabroniła nam fotografować nad rzeką a zaprowadziła nas w inne miejsce – dużo bliżej lotniska.
Tam już nie byliśmy sami. Chcieli mieć po prostu nad wszystkimi kontrolę w dniu oficjalnych pokazów. Nie było tam najgorzej a chwilami nawet lepiej. Np. w akcji Striżi a flary :)
Pokazy...
Same pokazy na Maksie to jakby dodatkowy element salonu lotniczego. Nie było tak jak podczas zwykłych pokazów lotniczych, że z mniejszym czy większym nasileniem loty odbywają się od rana. Trwały targi, a czas samych pokazów był z góry określony każdego dnia. Oczywiście, jak wszędzie były przesunięcia i nieścisłości, ale w zasadzie nie było większych problemów. Byliśmy na Maksie od wtorku do soboty. Każdy dzień wyglądał inaczej i działo się co innego. Codziennie jednak odbywała się ta sama szopka z transportem na lotnisko (o czym pisałem w Transporcie) oraz z kontrolami przy wejściu. Najbardziej zaawansowane kontrole były we wtorek, czyli w dzień nazywany na Salonie dniem prezydenckim. Tego dnia bowiem na lotnisko Ramienskoje zawitał sam Władek Putin. Wyglądało to tak, jakby przyleciał co najmniej sam Bóg, ale to opowieść na zupełnie inną okazję.
Zaraz po przejściu kontroli i wejściu na teren lotniska rozpoczęła się randka z rosyjskimi samolotami. Randka od dawna wyczekiwana i na poziomie gdzie indziej nieosiągalnym! Przywitały nas na statyce dwa kolosy: Tu-144 i Rusłan.
Idąc dalej robiło się jeszcze ciekawiej. Stało tam prawie wszystko co chciałem zobaczyć - może jedynie poza Tu-22M, którego niestety nie było. Była za to cała rodzina MiG-ów, zaczynając od wszystkich chyba najnowszych wersji 29-tki z OVT i SMT na czele. Był też 31BM i 35-ty.
Cała rodzina Suczek w różnych wersjach od 24M poprzez 25, 27SM, 30MK, 34 i 35BM oczywiście. Cała gama śmigłowców z przecudnym Ka-52, przebrzydkim Mi-28 i potężnym Mi-26.
Nie zabrakło A-50, Tu-95MS, Tu-160 czy monstrualnego An-22A.
Ciekawostką były maszyny niejako porzucone z drugiej strony pasa startowego. Między nimi mozna było znaleźć naprawdę ciekawostki.
wiecej zdjęć ze statyki MAKS 2009
Pokazy w locie pierwszego i drugiego dnia rozpoczynały się o godzinie 14.00 i trwały ok. 3 godziny. Dobrze się stało, że byliśmy na miejscu tyle dni. Dzięki temu udało nam się zapolować na w miarę dobre światełko oraz na ciekawe maszyny. Niektóre bowiem latały tylko w dniu prezydenckim! Udało nam się ustrzelić i Su-34 i Jaka-130, które podczas pokazów nie latały wcale.
Mamy flary Striżich, które nie rzucały flar podczas dnia prezydenckiego (może ze względów bezpieczeństwa?).
Oficjalne pokazy natomiast rozpoczynały się zrzutem wody z Be-200
Oczywiście nie zabrakło non stop latających Suczek i Migów :)
Żałowałem, że ani OVT ani Su-30/35 nie latały z różowymi mega-dymami. Przez to ich pokaz wyglądał mniej widowiskowo.
Bardzo zacnie w powietrzu prezentował się Ka-52 Aligator.
Na wysokości zadania jak zwykle stanęły Frecce Tricolori i Patrouille de France.
Niestety wspaniałemu Rafale dwa razy przytrafiła się przygoda z awarią silnika. Mimo to pokazał rosyjskim samolotom „akrobacyjnym” jak szybki i zwrotny powinien być współczesny myśliwiec.
Kapitalne wrażenie zrobiły na mnie Sokoły Rossji latające na Su-27.
W czwartek pokazały kilka symulowanych walk powietrznych. Wyglądało to rewelacyjnie! I ten ryk silników na dopalaniu, mniam. Niestety nie latała grupa Russkije Witiazi z racji zaistniałej 2 dni przed Maksem katastrofy, w której zginął ich dowódca – Igor Tkaczenko. Podobno zrobiły tylko jeden przelot na zamknięcie Maksa, ale w tym czasie my już lataliśmy po... Placu Czerwonym :)
więcej zdjęć z Pokazów w locie z MAKS 2009
Pogoda w tych dniach okazała się być dość marną :/ W zasadzie idealnej pogody do focenia nie było żadnego dnia. We wtorek mega słońce i potężna termika. Od środy walka ze słońcem i chmurami, niestety takimi dość bezpłciowymi. Szarymi bez ładnych kontrastów. Najładniej było w czwartek po południu – gdzie po deszczu na niebie zaczęło się dziać coś ładnego, oraz na koniec pokazów w sobotę – gdy wyszło piękne słońce z niebieskim niebem akurat podczas pokazu Tricolori. Myśleliśmy, że to dobra wróżba na niedzielę i chcieliśmy nawet odpuścić zwiedzanie samej Moskwy ale niestety :( W niedzielę było najgorzej więc darowaliśmy sobie wypad na lotnisko. Później okazało się, że to nie było najlepsze rozwiązanie bo... przelot honorowy zrobili Witjazi i walnęli piękną serią flar. No cóż. Nauczka na następne lata - jechać tak, by po pokazach mieć swobodny dzień na Moskwę.
Moskwa. Zgodnie z tym co piszą i mówią chyba wszędzie – Moskwa okazała się być miastem maksymalnych kontrastów. Najpierw jednak, zaraz po wypakowaniu się z lotniska, poznaliśmy potężne korki. Później przepiękne i rozległe metro. Zobaczyliśmy mega popękane blokowiska wyglądające jakby się zaraz miały zawalić i pomykające pomiędzy nimi super luksusowe samochody, których jest po prostu mnóstwo. Żeby dopełnić czarę kontrastów, to pomiędzy tymi super furami śmigają też niezłe wynalazki z poprzedniej bądź sprzed kilku epok. Najbardziej fascynowały nas tuningowane stare Łady :) Moskwę zwiedzaliśmy w iście ekspresowym tempie i niestety podczas najgorszych z możliwych fotograficznie warunków, czyli podczas pełnego zachmurzenia i chwilami deszczu. Do tego wszystkiego okazało się, że na Placu Czerwonym trwają przygotowania do jakiegoś mega koncertu i porozkładanych jest full różnych konstrukcji, masztów, które na pewno nie pomagały przy fotografowaniu. Na domiar złego, gdy robiliśmy zdjęcia na Placu Czerwonym – oczywiście w szatach NKP – podszedł do nas tajniak i najdelikatniej mówiąc wyprosił twierdząc, że jako profesjonaliści musimy mieć specjalne pozwolenie na fotografowanie.
Pokazało nam to, że mimo zmiany czasów tam nic się nie zmieniło. Państwo milicyjne niestety. Obeszliśmy dookoła Kreml, porobiliśmy typowe landszafty z mostów, doszliśmy do cerkwi Christos Spasitiela.
Wracając, zwiedziliśmy tyły Kremla i powolutku musieliśmy szykować się w drogę powrotną. Dobrze, że założyliśmy współczynnik bezpieczeństwa czasowego bo inaczej byśmy się nie wyrobili. Pamiętajcie – stacja metra Aeroport – mimo, że piszą o tym w niektórych przewodnikach, nie ma nic wspólnego z lotniskiem Szeremietiewo! My dojechaliśmy autobusem 851 ze stacji „Recznoi wokzał” ale można się dostać o wiele szybciej. Bodajże ze stacji „Savelovskaya” jedzie szybka kolej prosto na lotnisko. Pożegnaliśmy Moskwę z pokładu PLL LOT późnym wieczorkiem. Mam tyle do fotograficznego nadrobienia w tym pięknym mieście, że odlatując mogłem tylko powiedzieć: do zobaczenia niebawem :)
więcej zdjęć Moskwy z tego dnia
Koszty wypadu jak się później okazało nie były dramatycznie wysokie. Pewnie za sprawą naszych kombinacji i poczynionych oszczędności już na miejscu (np. to, że nie próbowaliśmy dostać się na platformę). Piszę tu o kosztach bo jest to najczęściej zadawane pytanie dot. Maksa. Można pokusić się o zatem o małe sumowanie kosztów pobytu jednej osoby (kwoty przybliżone):
Samolot - 1500zł (przy wcześniejszym zakupie może to być jakieś 1000-1200zł),
Kwatera – 600zł (za 6 noclegów przy założeniu, że wszyscy śpimy na wynajętej kwaterze),
Wiza – 300zł (to kwota maksymalna przy braku zaproszenia na Maks)
Wyżywienie – 400zł (kwota orientacyjna – nie szaleliśmy z jedzeniem ani z piciem po knajpach)
Koszty dodatkowe – 100zł (transport na miejscu, rejestracja)
Łączna suma przy założeniu braku rozrzutności oraz dość wczesnym załatwieniu wszelkich formalności i z akredytacjami prasowymi powinna się zamknąć w kwocie 2300-2500 zł...
Czy dobrze rozumiem, że w 2011 roku będzie nas nieco więcej? :)
MAKS 2009 Pokazy w locie
Świry lotnicze na MAKS 2009 (film zdecydowanie nielotniczy)