Tekściwo
Royal International Air Tattoo 2012
Po szaleństwach w USA, Włoszech i Norwegii oraz mając w planach jeszcze wyjazd do Rosji, nie planowałem w tym roku jechać na Air Tattoo. Nie mogłem sobie pozwolić na jeszcze jeden, co tu dużo mówić, nietani wypad. Czas jednak upływał, a wraz z nim przybywało maszyn na wyjątkowo bogatej liście uczestników tegorocznego RIAT. Oprócz wszystkich riatowskich „standardów” swój udział na pokazach w Fairford zapowiedziało też kilka wyjątkowych atrakcji z amerykańskim B-2 oraz Black Eagles z Korei na czele. W pokazach dynamicznych zaplanowano też udział naszych Fulcrumów z nowym, pięknym malowaniem. Zaczęło się główkowanie: jak to zrobić, by wyskoczyć choć na sobotę i niedzielę i nie wydać zbyt dużo pieniędzy? Przybywało danych do łamigłówki. Tych dobrych danych. Trochę pomogli organizatorzy, którzy wykorzystali moje zdjęcia do swoich materiałów reklamowych, trochę pomogła właścicielka pięknego stylowego hotelu, u której mieszkałem podczas kilku ostatnich edycji RIAT, trochę tanie linie lotnicze. Okazało się, że naprawdę można to zrobić w miarę tanio. W miarę – bo tam w UK nic nie jest tanie. Rebus został rozwiązany w opcji wypadu od piątku do poniedziałku z fotografowaniem zarówno piątkowych treningów i przylotów, jak i zdecydowanej części poniedziałkowych odlotów!
Piątek. Druga strona mocy i wyjątkowy przybysz z innej galaktyki.
Jako że ten rok na Air Tattoo jest od początku pełen eksperymentów i nowych rozwiązań, od samego naszego przyjazdu do Fairford knujemy co by tu zrobić, by było jeszcze lepiej, inaczej. Dzisiejsza pogoda nie nastraja specjalnie pozytywnie. Pada deszcz, jest zimno, a na niebie panuje totalna szarówka. Postanawiamy zatem przetrenować strefę P&V (Park and View) położoną po drugiej stronie lotniska i przekonać się na własnej skórze co i jak. Nie za bardzo wiemy dokąd jechać. Ze zdjęć z lat poprzednich pamiętamy jedynie spore grupy ludzi stojących tuż za ogrodzeniem lotniska, na wysokości „public grandstand”. Nawigacja kieruje nas kolejnymi wąskimi, jednokierunkowymi dróżkami, by w końcu doprowadzić nas do ogrodzenia i wjazdu na… Rhymes Farm! Tak bowiem nazywa się owe miejsce. Ze zdziwieniem stwierdzamy, że wjazd na farmę kosztuje 15 funtów za osobę. Nie jest to mało zważywszy, że przecież na dzisiaj mamy już wykupione wejście na strefy P&V oraz na widownię na samym lotnisku. Do tego ta pogoda – będziemy mieć szczęście, jeśli w ogóle cokolwiek oderwie się od pasa. Chwila uzgadniania stanowisk i… wchodzimy. Przekonuje mnie argument, że nie lądowało jeszcze B-2, którego przylot planowany jest właśnie na dziś. Fajnie tu. Samochody stoją w rządkach, a między nimi kręcą się lotnicze świry ze sprzętem foto. Niektórzy mają nawet pobudowane specjalne instalacje do teleobiektywów na dachach swoich osobówek! Na terenie farmy znajduje się też mobilny punkt gastronomiczny oraz toalety. Mamy więc wszystko! No może prawie wszystko, gdyż w powietrzu tak naprawdę nie dzieje się nic, no – prawie nic. Wszyscy siedzą w swoich samochodach i co chwilę wychodzą na zewnątrz przyfocić jakąś przylatującą maszynę. Wszędzie pootwierane drzwi, bagażniki. Palą się światełka i w bagażnikach i w środkach samochodów. Wszyscy, podobnie jak i my, myślą o wszystkim poza… stanem naładowania wyczerpujących się akumulatorów! Wpadam na to po jakimś czasie! Kręcę kluczykiem, a dźwięk rozrusznika przekonuje mnie, że trochę przesadziłem. Kilka prób, przerwa i… Udaje nam się zażegnać kryzys energetyczny na własną rękę. Nie wszyscy mają tyle szczęścia. Problem jednak wydaje się być dobrze na farmie znany – okazuje się, że właściciel terenu jest wyposażony w solidny zapas kabli do zasilania innych akumulatorów i widzimy jak pomaga kolejnym niskoenergetycznym nieszczęśnikom. Tymczasem mimo tego, że niebo się wcale nie przeciera, zaczynają się jakieś ruchy na lotnisku. Jesteśmy w szoku, gdyż na pas wykołowują Black Eagles! Jak oni mają zamiar zrobić trening w takich warunkach? Startują, by po chwili zrobić kilka przelotów w ciasnym szyku nad naszymi głowami w… chmurach! Ależ oni muszą być wytrenowani! Zachować właściwe odległości pomiędzy maszynami przy prawie zerowej widzialności!? Po kilku minutach jednak dają sobie spokój i przechodzą do lądowania. I tak jestem pod wielkim wrażeniem. Przebieram nogami w oczekiwaniu na ich sobotnio-niedzielne pokazy! Podobny trening robi Holender na swoim F-16. Start, kilka manewrów pod chmurami i z powodu kolejnej fali opadów – przerwany trening i lądowanie. Hehe – kołując, wymownie pokazuje nam co jest główną i jedyną przyczyną przerwanego treningu!
Deszcz pada coraz bardziej. Na lotnisku cisza. Powoli zaczynają się wyjazdy z farmy. Wyjeżdżamy? A po co? Jest jak zawsze wesoła atmosfera. Niczego nam nie brakuje. Zostajemy! Z każdą chwilą jest nas jednak coraz mniej. Nie mamy pewności, że B-2 jednak przyleci. Poza nami na farmie zostaje jeszcze mała grupka Anglików. Oni też nic nie wiedzą i też zastanawiają się nad zjazdem do domów. Robi się coraz ciemniej i bardziej deszczowo. Pocieszające jest tylko to, że raz na jakiś czas ląduje jakiś samolot. Lądują jednak te raczej mniej atrakcyjne. No może poza parą francuskich Rafale, które po wylądowaniu pięknie kołują w strugach deszczu. Powoli siadają i nasze nastroje. Dzwonimy do reszty ekipy. Okazuje się, że przemoczeni zeszli już ze wschodniego P&V i udali się do hotelu. Dajemy sobie „ostateczne” okresy czasowe. Ok, jeszcze pół godziny i spadamy… Jeszcze piętnaście minut… Jeszcze dziesięć. Nagle, daleko nad wschodnim horyzontem widzimy czarny punkt. Heh, pewnie kolejny Hercules albo temu podobny. Wychodzę z samochodu i celuję w ten ciemny punkcik z 500-tki dla potwierdzenia herkulesowej tezy. Sprzęt łapie ostrość i… jest!!! Drę się do wszystkich, że leci B-2!!! Kapitalnie ten punkcik wygląda przez obiektyw! Punkcik nie jest punktem ale kreseczką z włączonymi już światłami! Biegniemy bliżej płotu podnieceni jak fani Bono przed jego koncertem. Szukam miejsca, z którego najdłużej uda mi się ominąć bardzo wysokie w tym miejscu ogrodzenie. Ech, przydałaby się jakaś drabina. Nie ważne jest jednak w tym momencie ani samo focenie, ani sam B-2, którego w końcu fociłem kilka tygodni wcześniej w Andrews. Ważna i niezapomniana jest atmosfera tej chwili! Ta radość i podniecenie tej garstki lotniczych świrów, którzy w deszczu i zimnie czekali i… doczekali się przylotu tego niebywałego gościa! Jest coraz bliżej i zupełnie nie przypomina niczego, co dziś tu w Fairford lądowało. A przecież lądowała cała gama rozmaitych maszyn! Taki istny gość z innej galaktyki! Już jest nad pasem i już przyziemia, wzbijając w powietrze nagromadzoną na betonie wodę. Pędzi po pasie hamując czym się da. Pięknie widać bryzgi wody spod kół jego podwozia. W końcu zatrzymuje się, zawraca, skołowuje z pasa i paraduje tuż przed nami! Piękna konstrukcja. Totalne science fiction :)
Sobota. Kościuszkowcy nad Anglią!
Uwielbiam atmosferę Air Tattoo w dni pokazów. Panuje tu zawsze wielki ruch. Ruch, ale nie chaos. Wszystko jest idealnie zorganizowane, poukładane, i tak od 40 lat! Najbardziej wyjątkowo jest w „Strefie przyjaciół RIAT” (FRIAT). Tu z reguły nie przebywa byle kto. Przychodzą całe rzesze prawdziwych uwielbiaczy lotnictwa oraz fotografii lotniczej w wymiarze nie spotykanym nigdzie indziej! A mam w końcu choćby tylko z tego roku dość obiektywne porównanie. Jestem więc już przekonany, że tego co się dzieje na FRIAT nie przebija żadna ze znanych mi imprez! Nieraz żartuję, że w zasadzie tylko tutaj nasza „nieźle usprzętowiona” ekipa nie rzuca się w oczy! Tu nie ma jednego czy dwóch czy nawet dziesięciu fotografów obwieszonych aparatami i obiektywami od stóp do głów. Są ich setki! Mówię o sprzętach z najwyższych półek wszystkich marek. Zawsze zastanawiam się, ile kosztuje cały sprzęt jaki jest na trybunie FRIAT w godzinie pokazowego szczytu!? Sprzęt to jedno, a ludzie? Od razu widać, że z niejednego pieca chleb jadali. Z reguły przychodzą tu stare wygi obszyte naszywkami, oklejone naklejkami z najróżniejszych imprez lotniczych ze wszystkich zakątków świata :) Oczywiście jest sporo Anglików, ale są też nacje w zasadzie ze wszystkich szerokości i długości geograficznych! Wielu z nich to nasi znajomi. Znajomi, z którymi poplotkowało się na którejś z imprez, znajomi tylko z widzenia albo znajomi z różnych portali lotniczych czy fotograficznych. Niektórzy z nich są widywani w zasadzie wszędzie, od Radomia po Andrews czy Axalp. Tak jak choćby Koji Nakano z Japonii :) Zawsze wita się z nami zgrabnym „dzień dobry”. Może Japonia w 2013? Koji za każdym razem zaprasza…
Jest sobotnie przedpołudnie i w tak zacnym towarzystwie zajmujemy w końcu swoje miejsca na trybunie FRIAT. Raz po raz kolejne atrakcje pokazów idą w górę, by wypełnić przeznaczony dla siebie czas wiązanką zgrabnie wykonywanych figur akrobacyjnych bądź tylko przelotów. Pogoda nie napawa optymizmem. Patrzę w rozpiskę pokazową i wynika z niej, że zbliża się pora pokazu naszego MiG-29. To by tłumaczyło dlaczego wszyscy pchają się na trybunę. Nikt tego nie ukrywa, że pokaz polskiego MiG-29 to jeden z ważniejszych momentów tegorocznego RIAT. Jeden z ważniejszych, o ile nie najważniejszy! Wspaniałe uczucie! Tak bardzo mi tego brakowało na poprzednich edycjach. Najbardziej chyba w 2010 roku, gdy na RIAT obchodzono rocznicę Bitwy o Anglię. Tak dużo i tak ładnie wtedy mówiono o polskim wkładzie w zwycięstwo, a na niebie nie było żadnego przedstawiciela Sił Powietrznych RP! Dziś jest inaczej. Dziś jest wspaniale! Jeszcze chwila i już widzimy tak dobrze nam znaną sylwetkę Fulcruma na pasie. Atmosfera na trybunie też wchodzi w fazę kulminacyjną. Co ciekawe – przeciera się też niebo ukazując odrobinę błękitu. Tak jakby tam z góry też chcieli obejrzeć ten specjalny pokaz! Słychać już dźwięk dopalaczy, którymi ppłk pil. Artur Kałko rozpala serca wszystkich lotniczych świrów na Air Tattoo! Startuje prosto w kierunku tegoż błękitu, prezentując wszystkim pięknie pomalowaną 111-tkę! Na górze płatowca znajduje się dobrze znane niebu nad Fairford kościuszkowskie godło, a na statecznikach pionowych sylwetka Mirosława Ferića. Wybornie pomyślane, by to on właśnie (jako słynny twórca „Pamiętnika pilota 111 eskadry myśliwskiej”, w którym opisywał bardzo dokładnie swoje i nie tylko swoje dzieje lotnicze), „latał” samolotem o numerze 111! Genialna sprawa. Co ciekawe, podobno w dniu wczorajszym miała miejsce wyjątkowa scena w miejscu, gdzie stała 111-tka na statyce. Podczas gdy jacyś angielscy entuzjaści lotnictwa fotografowali samolot z tłumu, jeden z nich na głos zastanawiał się, kogo to sylwetka jest wymalowana na stateczniku? Wtedy odwrócił się do niego pewien starszy pan (Philip Methuen) i odparł: „To mój ojciec”. Wspaniały pomysł z tym malowaniem. To rewelacyjna forma zwrócenia uwagi na potężne tradycje polskiego lotnictwa oraz ich powiązanie z czasami współczesnymi. Wielkie gratulacje dla pomysłodawców czyli Pana Roberta Gretzyngiera i Fundacji Historycznej Lotnictwa Polskiego! Tymczasem pokaz MiG-29 dobiega końca. Jestem blady i dumny. Co chwilę ktoś z moich zagranicznych współtowarzyszy mnie poklepuje i gratuluje. Wyjątkowa chwila! Nie wyobrażam sobie lepszej promocji Polskich Sił Powietrznych. „Ciałek” ląduje a na trybunie słychać… oklaski! Oklaski od takich znawców lotnictwa? Oklaski od takich powściągliwych, stonowanych, by nie powiedzieć flegmatycznych Anglików? To wielka tu rzadkość! To też najlepszy dowód na to, jak ważny był ten pokaz dla wszystkich. Brawa! Brawa dla nas!
Sobota. Black Eagles!
Po pokazie naszego MiG-a sobota przebiega jak zwykła sobota na RIAT czyli… ot, tak jak to jest na… największych pokazach lotniczych na świecie! Kiedyś zastanawiałem się, ile w tym określeniu prawdy a ile brytyjskiego zadęcia. Teraz już wiem, że… to prawda. Zestaw maszyn tegorocznego Air Tattoo powala na kolana wszystkich! Najlepszym dowodem na to, ile się dzieje na pokazach w Fairford są słowa Asi, która jeździ ze mną na pokazy od niedawna, ale była już tu i ówdzie. Będąc obecnie pierwszy raz na RIAT doszła z przerażeniem do wniosku, że… tu się tyle dzieje, że nie ma nawet kiedy iść do toalety! To prawda. Nie dość, że pokazy są bez przerwy, to jeszcze każda pozycja programu jest wyjątkowa! Kiedyś doszedłem do wniosku, że jak ktoś ma ochotę na przerwę to jedynie podczas stałego fragmentu gry czyli Jordanian Falcons, którzy… też nie są wcale nudni! Na dowód obecności plejady gwiazd na RIAT 2012 wymienię choćby kilka atrakcji, które w sobotę prezentują się w pokazach dynamicznych. Jest to rosyjski Jak-130, cudowny i majestatyczny Avro Vulcan, nowość w Fairford czyli zespół Al Fursan latający na Aermacchi MB339, z zespołów oczywiście Red Arrows czy Breitling Jet Team, Airbus Military A400M, Dassault Rafale C, Eurofighter Typhoon FGR.4. Są tu goście z Ameryki czyli Super Hornet i MV-22B Osprey, jest też cała plejada maszyn historycznych z parą Spitfirów i Avro Lancasterem, AH-64 Apache i… jeszcze kilka, kilkanaście pozycji! Jednym słowem – dzieje się!
x
Jednak na jeden pokaz wszyscy czekamy z wielkim zainteresowaniem. To koreański zespół Black Eagles na samolotach KAI T-50B Golden Eagle! Pierwszy raz na Air Tattoo i pierwszy raz w Europie! Już są na pasie i idealnie równiutko startują. Podczas startu możemy przyjrzeć się po raz pierwszy tej nowej dla nas maszynie. Ależ zgrabny, ładny i ciekawy jest ten samolot! Takie troszkę inne F-16! Do tego jak pięknie pomalowany? Podobnie jak w przypadku pokazu naszego MiG-29, na pokaz Koreańczyków lekko poprawia się pogoda. Chmury nie stanowią już jednej zbitej szarej masy a tworzą bardziej malarskie układy. Chwilę po starcie Black Eagles nalatują na nas całą formacją. Lecą wyjątkowo równo i mają kapitalne, różnokolorowe i gęste dymy! Po pierwszym nalocie już wiemy, że będzie się działo! Nad naszymi głowami zaczyna się istne szaleństwo i rewia układów, formacji oraz figur. Taka mieszanka wszystkiego, co widzieliśmy w wykonaniu innych zespołów. Mieszanka tego co najlepsze oczywiście! A to figury znane z Thunderbirds, a to z Blue Angels, a to z Red Arrows czy z Frecce Tricolori. Mają też swoje własne dzieła, np. rysując na niebie symbol taeguki – diagram znajdujący się na koreańskiej fladze! Kapitalna i bardzo dynamiczna mieszanka! Do tego piloci nieraz wykorzystują dopalanie, a odrywające się strugi świadczą o ekstremalnych przeciążeniach. Jest naprawdę wyjątkowo. Nic dziwnego, że to właśnie Black Eagles zostali uhonorowani podczas skołowywania z pasa „Piramidą Strażaków” oraz wywalczyli na RIAT tytuł najlepszego zespołu akrobacyjnego pokazów!
Niedziela. RAF Tornado Role Demo Team!
Po sobotniej wizycie na terenie lotniska, niedzielę postanawiamy spędzić w błotach znanej nam z piątku Rhymes Farm. Tak, tak – w błotach, gdyż tegoroczny RIAT, z racji sporych opadów deszczu, grzęźnie w pokładach błota, które jest dosłownie wszędzie!
Jesteśmy na farmie od rana i… od razu wiemy, że to jest właśnie to! Może nie ma tu wystawy statycznej, wygodnych miejsc do siedzenia czy do fotografowania, ale za to wszystko lata bezpośrednio nad głową! Miejsce to swoim charakterem przypomina do złudzenia słynne „buraki” z Ostravy :) Swoją drogą dochodzę do wniosku, że właściciel Rhymes Farm to zapewne nikt inny jak rolnik posiadający akurat w tym miejscu swoje pole i… biorąc pod uwagę liczbę osób, które zapłaciły mu po 15 funtów dziennie od środy do poniedziałku, to ma z tego taki dochód, że chyba tego pola pomiędzy pokazami uprawiać nie musi. Dziwię się, że jego odpowiednik z czeskiej Ostravy nie robi podobnie. Ogrodzić teren, postawić Toj-Tojki, otworzyć jakąś małą gastronomię i… brać za wejście duże pieniądze. Myślę, że każdy z nas by zapłacił by tam być, a ludzi w Ostravie przecież też niemało. Wróćmy jednak na pola Fairford. Z pogodą jest pięknie. Może nawet zbyt pięknie? Liczyłem, że wyjdzie słoneczko, że pojawi się trochę błękitu ale i raz na jakiś czas popada deszczyk. Niestety – słońce jest, ale deszczu brak, a chmury są dość płaskie i brzydkie. Robi się gorąco no i… powietrze zaczyna pływać. Na szczęście w nim pływają też statki powietrzne tych (co już ustaliliśmy) największych na świecie pokazów. Pięknie lata nad nami Apache, nieźle wywija też Chinook. Majestatycznie ryczą silniki „She” czyli Avro Vulcana. Pokaz Black Eagles z tej perspektywy jest jeszcze bardziej zabójczy! Złote Orły nieomal czochrają nam fryzury swoimi dopalaczami! Wszystko ładnie i pięknie, ale ja czekam na show, który był głównym powodem wyjazdu na RIAT 2012. No… ładnie ładnie latają Spitfiry i Lancaster. Mijanki Spitfirów nad głową robią wrażenie! Przelatują Hawki tworząc symbol „EIIR” dla Królowej, ale to ciągle nie jest to! Nawet Patrouille Suisse lata dziś wyjątkowo ładnie! Podobnie Gripen – rewelacyjnie wyrwał nam całkiem nad głowami, ale ja czekam na…
A właśnie! Podczas pokazu Gripena znad pasa startowego dociera do mych uszu wyczekiwany szum szybko przeradzający się w huk! W charakterystyczny huk silników Tornado GR4! Startują dwie sztuki by za czas jakiś odegrać swoje role w pewnym wyjątkowym teatrze. Tu nie będzie fikania koziołków ani innych pajacyków. Tu będzie pokaz jak wygląda wojna! Taka prawdziwa, współczesna. Taka jak w Afganistanie czy w Libii, gdy do działań przystępują te niewiarygodne maszyny. Tymczasem tylko startują! Tak jak zawsze – uwielbiam ten ich start! Na dopalaczach, jeden za drugim. Po oderwaniu od ziemi idą tak nisko, że można je panoramować z publicznością FRIAT w tle. Nic dziwnego, że przez chwilę nikt nie zwraca uwagi na gimnastyczne wygibasy Gripena tam w górze. Tu na dole startują prawdziwi wojownicy, którzy na płatowcach nie mają zapachu modelek po niedawnych sesjach lotniczego glamour, lecz zapach prochu po wykonanych chwilę temu prawdziwie bojowych misjach! Wystartowały, a ja oddycham z ulgą.
Obawiałem się czy ten pokaz dojdzie do skutku, gdyż kilka dni przed Air Tattoo miała miejsce tragiczna w skutkach katastrofa, w której właśnie na Tornadach zginęło trzech brytyjskich pilotów. Najwyraźniej nie była to wina maszyn, gdyż w takim przypadku ich loty na pewno zostałyby wstrzymane. Gripen kończy swój pokaz, a spiker zapowiada co wydarzy się za chwilę. Dwa Tornada, we współpracy z pirotechnikami na ziemi, zaprezentują typowe działania bojowe, jakie wykonują obecnie na misjach podczas wsparcia operacji lądowych. Najogólniej mówiąc, sytuacja bojowa polega na tym, że nieprzyjaciel broni się na pewnej rubieży (na terenie lotniska), a rolą Tornado jest sprawić by… przestał :) Zobaczymy zatem najpierw przelot będący demonstracją siły. Jeśli nie przekona to wroga do zaprzestania walki, nastąpi symulowany ostrzał z broni pokładowej. Jak i to nie pomoże, Tornada zasymulują odpalanie rakiet. Jeżeli i to okaże się bezskuteczne, do gry wejdą bomby, które zlikwidują zarówno zapał nieprzyjaciół do walki jak i… ich samych! Ok – dość gadania, bo na horyzoncie widać dwa punkciki, które niewiarygodnie szybko rosną, co świadczy tylko o tym, że zbliżają się w naszą stronę z potężną prędkością! Najlepsze w tym wszystkim jest to, że to właśnie nam przelecą nad głowami! Lecą tak nisko, że na chwilę znikają za rosnącymi kilkaset metrów od nas drzewami. Podniecenie sięga zenitu! Uwielbiam te chwile! Krzyczę do Asi by była czujna, bo za kilka sekund wystrzelą zza drzew bezpośrednio nad nami! Są! To się nazywa demonstracja siły! Potężne maszyny, potężny huk, jęzory dopalaczy, kłęby pary wodnej na skrzydłach! Woooow! To kocham! Patrzę na Asię i widzę łzy w jej oczach! :) Podobno mimo szczerych chęci i seryjnego trybu w aparacie, nie zdążyła zrobić żadnego zdjęcia! :) To jest najlepszy dowód na to, z jakim impetem Tornada weszły nad pole walki! Na szczęście (dla nas) Tornada robią kolejne i kolejne najścia symulując różne rodzaje ataku. Nie do wiary – wróg się jeszcze broni!? Czas na grande finale i rozwiązanie problemu w wariancie „Paveway”. Potężna eksplozja wstrząsa okolicą, a Tornada przelatują przez powstały w jej wyniku dym. Misja zakończona sukcesem! Tornada zlikwidowały uparte zagrożenie, a ja ustrzeliłem kilka kadrów, z których jestem bardziej niż zadowolony! Na koniec pokazu samoloty przelatują w ciasnym szyku i robią dynamiczne rozejście na wysokości głównej trybuny. Z tego co zrozumiałem ze słów spikera, był to przelot, którym oddali hołd swoim kolegom, którzy zginęli kilka dni temu. Smutna i przygnębiająca sprawa :( Cześć ich pamięci
Poniedziałek. Odloty. Odlot.
Poniedziałkowe odloty podczas Air Tattoo to też klasa sama w sobie. Rozkład odlotów na kolanach, aparat przy oku i raz po raz kolejne atrakcje idą w górę żegnając się z całym lotniczym światkiem Fairford. To też wyjątkowa okazja, by zobaczyć w locie samoloty, które przyleciały tylko na wystawę statyczną. Powiedzmy sobie szczerze – tak bogatej i różnorodnej statyki jak na RIAT nie ma chyba nigdzie. Może z nim konkurować chyba jedynie podmoskiewskie Ramenskoye podczas Salonu MAKS, choć tam w zasadzie prezentuje się tylko lotnictwo Sił Powietrznych Rosji plus ewentualni goście. Tu w Fairford jest dużo większa różnorodność.
Do tego osobiście wolę odloty od przylotów, gdyż z reguły starty są na dopalaczach – co tygryski wolą bardziej od spadochronów hamujących :) Oczywiście gwiazdą dzisiejszych odlotów jest start przybysza z kosmosu, czyli B-2 Spirit. W oczekiwaniu jednak na odlot naszego Lorda Vadera też dzieje się niemało. Żegnają się z RIAT takie ciekawostki ze statyki jak między innymi: niemiecki F-4 Phantom, cała gama różnobarwnych F-16, zawsze piękne F-15tki, rzadko spotykany francuski Super Étendard czy wyjątkowo pięknie pomalowane Tornada z „Arctic Tiger 2012” na czele. Odlatuje też cały szereg samolotów, które brały udział w pokazach dynamicznych z majestatyczną „She” (Avro Vulcan), naszymi Fulcrumami czy zespołami akrobacyjnymi. Dzieje się naprawdę dużo. Samoloty stoją w kolejce do pasa i raz po raz kolejny idzie w górę.
W końcu nadchodzi chwila przez wszystkich oczekiwana. W kolejce ustawia się też B-2. Podejrzewam, że nie tylko na widowni wzbudza ogólne zainteresowanie. Nie wyobrażam sobie, by piloci pozostałych samolotów nie byli równie zaintrygowani tym swoistym UFO. W końcu wjeżdża na pas i… startuje – ukazując wszystkim elementy swojej tajemniczej konstrukcji.
Nadchodzi też pora i naszego odlotu. Niestety nie możemy sobie pozwolić na pozostanie do końca, gdyż musimy się przetransportować do Londynu na odlot naszego Wizza. Na parkingu przeistaczamy się z wersji błotno-hardkorowej w wersję turystyczno-cywilizowaną. Niestety nasze buty zostają w miejscowym śmietniku, co najdobitniej pokazuje jak bardzo dostały w „kość” spędzając te kilka dni w angielskim błotku. Jadąc w kierunku lotniska mam jak zwykle całą masę przemyśleń. Nie dotyczą one bynajmniej jazdy po lewej stronie, którą nawet lubię. Dotyczą oczywiście Air Tattoo 2012. Tegoroczna edycja zmieniła bardzo moje podejście do tych pokazów. Okazało się, że można zaliczyć RIAT nie wydając fortuny. Okazało się, że można przeżyć dreszczyk emocji porównywalny z „burakami” w Ostravie. Po raz kolejny okazało się, że to genialna impreza, na której po prostu nie można nie być! A co będzie za rok? Na pewno randka z brytyjskim F-35! Nie da się nie być :)
Galeria wszystkich zdjęć z Air Tattoo 2012