Co nowego?
To był kolejny z tych szalonych weekendów, które wprost uwielbiam! Dynamiczne zmiany planów, mega kombinacje, niedospane noce, emocje i godziny pełne najlepszej zabawy! Wstępny plan był mało skomplikowany. Sobota rano wypad do Mińska Mazowieckiego na Święto Bazy a wieczorem urodziny Majewskiej. Jedyną komplikacją było to, że Marika popołudniu musiała wyjść na wesele. Zgodnie się jednak dogadaliśmy, że w czwartek po pracy ja robię powierzchnię wody pod sufitem, gdyż tym razem Mai impreza miała się odbyć pod hasłem „podwodny świat”, a Marika z Mają w sobotę rano dokończą dekorację dodając ryby i inne glony. Później Marika miała wyjść, ja wrócić z Mińska i kręcić imprezą do niedzieli, gdyż większość dzieciaków miała u mnie nocować.
Tak misternie utkany plan zburzyć chciała wiadomość, że na pokazach Sanicole Sunset Airshow w piątek wieczorkiem pojawić się ma samolot, na którego dynamiczny pokaz poluję od dość dawna i który po obfoceniu F-22 i F-35 stał się numerem 1 na mojej liście. To Rockwell B-1B Lancer czy jak kto woli „Bone”! Powstało pytanie – jak tu przyfocić to cudo, by nie zaburzyć urodzinowych planów Majki i nie stracić imprezy w Mińsku? Nie mam też urlopu, więc musiałem być w piątek w pracy. Przegląd wszystkich połączeń lotniczych dał w końcu karkołomne rozwiązanie, w którym było kilka elementów, z których każdy mógł zawalić plan. A zatem? Wszystko miał zacząć popołudniowy Wizzzz do Eindhoven, tam na szybko wynajęcie samochodu, godzinna trasa do Sanicole, tam focenie i zabawa z naszymi Holendrami, powrót do Eindhoven, hotel przy lotnisku i rano w sobotę Ryan do Modlina, stamtąd do Mińska i.. na imprezę Majewskiej :) Zebranie rozrywkowej ekipy na wypad było tylko formalnością :) Najbardziej bałem się, że Wizz znowu się spóźni i wszystko zawali. Okazało się jednak, że wąskie gardło było gdzie indziej.
Wizz dał pięknie radę. Z jęzorami na wierzchu dobiegliśmy do Hertza po samochód a tam – nóż w plecy! Samochód będzie dopiero o godz. 17.20! Co za barany – wyraźnie zaznaczałem przy pożyczaniu, że miała to być 16.20! Olać ich – krótkie pytanie po sąsiednich stolikach i już po chwili siedzieliśmy w Citroenie z Avisu i cisnęliśmy do Belgii. Dojechaliśmy na miejsce na czas! Była piękna pogoda, a nasze oczy i uszy cieszył widok krążącego nad okolicą właśnie B-1B! O godzinie 18 zaczęły się pokazy i „Bone” był tym rozpoczynającym. Niestety pokaz nie zachwycił. Lancer zrobił dwa przeloty na dość dużej wysokości, ale co tam! Dla nas i to starczyło, zwłaszcza że zabawa rozkręcała się na dobre. Po B-1B polatało jeszcze kilka świecidełek z belgijskim F-16 na czele, który pięknie rozlał na całą okolicę swoją magię, w tym cudownym świetle zachodzącego słońca! My już byliśmy w naszej ulubionej fazie rozrywkowej, z którą idealnie współgrał kończący imprezę pokaz sztucznych ogni. Nawet się nie obejrzałem jak z kolei nasza impreza przeniosła się najpierw na parking, gdzie z deocem, Tomem i Menno rozkoszowaliśmy się zapachem jesiennej trawy, a później do hotelu, dokąd dzielnie dostarczył nas obrzydliwie trzeźwy Rocco!
O świcie zrywka, poranny drink na „nietrzeźwienie” i wypad na lotnisko. Ryan też dał pięknie radę i bez najmniejszego opóźnienia gładko usiadł w Modlinie. Tam już czekała na nas Ewa w swoim nowym srebrnym rumaku, wypełnionym po brzegi pysznym śniadankiem, zimnym napitkiem i… całą masą balonów dla Mai, oczywiście z podwodnymi elementami! Zakochałem się w Ewie po raz tysięczny! Droga do Mińska za to dłużyła się niemiłosiernie, gdyż i tak już byliśmy spóźnieni. Dzięki kolegom z Bazy, którzy załatwili nam transport spod McDonald’s udało się w miarę sprawnie dotrzeć bezpośrednio na samą płytę lotniska. Niestety już tylko na końcówkę airshow, w której Artur i Adrian mieli swoje solowe pokazy. Fajnie jednak było spotkać znajomych i przyjaciół w tak cudownym miejscu jakim jest 23. Baza!
Koniec imprezy i… znowu pośpiech. Tym razem kierunek - moje mieszkanie, gdzie podwodnym światem kierowali moi przyjaciele. Poprosiłem ich, by czynili honory domu, skoro Marika już musiała się wynurzyć z naszego akwarium. Szybka kąpiel i… nurkujemy! Imprezowe, podwodne szaleństwo w pełni! Konkursy, szampany, torty, tańce, muzyka! Mogliśmy posłuchać przy okazji, czego to nasze dzieciaki – choć ciężko już tak o nich mówić, gdyż to bardziej panienki i kawalerowie – teraz słuchają. Deoc, który jest znawcą dość nierzadko wulgarnego rapu – trochę się gorszył chwilami. Ja tam niczego nie będę zabraniać. Zabronię tu, to posłuchają gdzie indziej - życie. Zrobiłem za to mały wykład o przekleństwach zgodnie z jedną z moich wielu teorii i… zabawa trwała nadal. Musiało być trochę głośno, gdyż jeszcze przed 20-tą przyszedł jeden z sąsiadów poprosić o ściszenie muzyki. Musiał się trochę zdziwić jak otworzyłem mu drzwi w masce z fajką do nurkowania na twarzy i w płetwach na nogach :P Nas, doroślaków, Morfeusz zabrał trochę po północy. W końcu mieliśmy już sporo przeżyć i kilometrów na liczniku. Młodzież za to dała super radę do… 3.30 nad ranem!
Obudziłem się wcześniej i bałem się otworzyć oczy i spojrzeć na salon, gdyż pamiętam w jakim stanie był podczas gdy ja schodziłem do lądowania. A tu niespodzianka! Prawie wszystko pięknie posprzątane! Kochane maluchy! :) Po chwili i młodzież się obudziła i zrobiła nam naleśniki! Można fajniej zacząć dzień? Można! Jak doda się do naleśników pysznego porannego drinka, którym wzniosłem toast za Majki zdrowie, wspominając ów magiczny czas sprzed dokładnie 12 lat. Młodzież porozchodziła się do godziny 15-tej. Pojechali też syn deoc i Ewa.
Ukoronowaniem dnia był przyjazd Tadzia, z którym też na balkonie świętowaliśmy urodziny Majewskiej. Wilku dnia następnego z rana, jako ostatni z naszej wypadowej ekipy, otrzymał wizę do pewnego odległego kraju. To z kolei oznacza, że już za chwileczkę, już za momencik… Kolejny szalony wypad!!! :D