Tekściwo
Po kryzysie związanym z aneksją Krymu przez Rosję wielu moich kolegów postanowiło nie ryzykować i nie jechać na MAKS 2015 do Moskwy. Ja nie miałem takich dylematów. Wręcz przeciwnie. Sądziłem, że skoro sytuacja międzynarodowa się komplikuje, to MAKS jest najlepszym miejscem dla Władimira Putina na pokazanie muskułów. Jadąc do Rosji, liczyłem na wspaniałe pokazy wszystkiego, czym tylko Siły Powietrzne Federacji Rosyjskiej mogą się pochwalić, i to w ilościach rzucających na kolana. Niestety, pierwsze dni pokazów rozczarowały: mało samolotów, akcji, flar. Nie wiem, co Putin chciał pokazać, ale na pewno nie były to potężne mięśnie. Porównując te pokazy do tych choćby z 2009 roku, kiedy to już po wtorku i środzie byliśmy zachwyceni, musiałem przyznać, że szału nie było. Dodatkowo, co tylko przelało czarę goryczy, nie dość, że wyasfaltowano naszą ulubioną miejscówkę za płotem lotniska od strony południowej, to jeszcze policja wyrzucała wszystkich, którzy chcieli z niej fotografować. Do dyspozycji zostały nam tylko albo oficjalny teren pokazów, który niestety jest położony dość daleko od miejsca lotniczych akcji, albo okolice cerkwi, które pozostały jedyną w miarę rozsądną dla nas miejscówką. W akcie desperacji postanowiliśmy nawet wykupić drogie miejsca na fototrybunie, ale nawet stamtąd, przy małej ilości lotniczych działań i, co tu dużo mówić, słabych warunków pogodowych, rewelacji nie było.
20 minut, które odmieniły wszystko!
Sobota, 29 sierpnia 2015 roku. Jedziemy, podobnie jak wczoraj, na teren lotniska, mając w planie ponownie wejście na trybunę foto. Plan jest ten sam, ale pogoda nieco inna. Tym razem niebo zostało zasnute sporą ilością ciekawych deszczowych chmur, przez które raz po raz wygląda słońce. Uwielbiam takie warunki, dają one możliwość zrobienia ciekawych zdjęć. Sądząc po ilości kałuż ‒ przed naszym przyjazdem musiało zdrowo popadać, a to z kolei może zapewnić dużą wilgotność powietrza podczas pokazów. Nie mamy czasu na poszukiwanie kadrów na statyce, trzeba się spieszyć do centrum prasowego. Musimy jak najszybciej dotrzeć na platformę, która znajduje się po drugiej stronie pasa. Nie mogę sobie jednak odmówić kilku strzałów przy Tu-144, nad którym pięknie tańczą chmury ze słońcem, a efekty tych pląsów znakomicie podświetlają tę wyjątkową konstrukcję.
Jesteśmy już na platformie. Niestety, po naszych porannych nadziejach na świetne warunki niewiele zostaje. Silny wiatr nie tylko szybko osuszył całą okolicę, ale i nasze głowy z tych mokrych myśli. W powietrzu znowu nuda, zarówno w temacie pogody, jak i pokazów. Standardowo przelatują najpierw rosyjskie śmigłowce, a później jakieś mało ciekawe konstrukcje, z których tylko para samolotów Jak-130 prezentują się najatrakcyjniej. Monotonię na chwilę przerywa zrzut wody z Berieva Be-200. To jest zawsze świetny moment.
Wiatr jednak nie przestaje wiać. Dzięki niemu zmienia się ponownie sytuacja na niebie. Zbiera się coraz więcej ciemnych, deszczowych chmur. Z każdą chwilą ich liczba rośnie, a kolor jeszcze bardziej ciemnieje. Kończą się żarty. Po chwili walczymy z hektolitrami wody, które, razem z niesłabnącym wiatrem, potężnie się z nami rozprawiają, niszcząc parasole i próbując przełamać nasze przeciwdeszczowe zabezpieczenia. Staramy się wytrwać na platformie, ale jest to coraz trudniejsze. W końcu poddajemy się i uciekamy do namiotu obok, tym samym dołączając do tłumu stłoczonych w jednym miejscu fotografów.
Mija godzina. Deszcz jakby lekko słabnie, a od strony początku pasa startowego do naszych uszu dobiega uwielbiany dźwięk. Zresztą od strony publiczności też słychać wyjątkowo ożywiony głos komentatora pokazów, który szaleje z emocji. To może znaczyć tylko jedno. Do startu szykuje się elita pokazów, czyli najlepsze samoloty bojowe ze stajni Suchoja! Wracamy na górę, na platformę, i wyciągamy sprzęt. W samą porę, bo już po chwili zaczyna się widowiskowo. Po zalanym wodą pasie jeden za drugim idą w górę: T-50, PAK-FA; Su-34 i Su-35!
Spoglądam w niebo ‒ niestety zasłane chmurami… Ale, ale… Tam, od strony, z której wieje wiatr, dostrzegam małą błękitną plamę. Zaciskam kciuki, myślę: jak wszystko się szczęśliwie poukłada, to jest szansa na bingo. Samoloty wystartowały i odleciały gdzieś do strefy, aby następnie utworzyć formację. Ja w tym czasie śledzę powiększającą się i zbliżającą się do nas plamę błękitu, jednocześnie obserwując horyzont od strony południowo-wschodniej, czy formacja nie nadlatuje. Oby tylko się wszystko zgrało, oby nie przyleciały ani za późno, ani za wcześnie ‒ powtarzam po cichu. Błękit jest coraz bliżej, w końcu znajduje się prawie nad nami, wnioskuję z podniesionego głosu komentatora, że samoloty też muszą być bardzo blisko i… są! Piękna formacja. Z przodu T-50, z jego prawej strony Su-34, a po lewej Su-35.
Robią nad nami spektakularne rozejście. Wszystkie trzy samoloty wspaniale zrywają, a to mi mówi, że się udało: mamy idealne warunki. Nad nami rozpoczyna się istne szaleństwo! W powietrzu jest tyle wilgoci po ulewie, że każdy, nawet minimalny manewr powoduje odrywanie się z powierzchni samolotów kłębów skondensowanej pary wodnej. Mówię do chłopaków, śmiejąc się, że warunki są tak odlotowe, że wystarczy mocniej machnąć ręką, aby mieć na niej oderwania. Swój pokaz rozpoczyna Su-35. Już jego pierwszy nalot wbija nas w ziemię. Za samolotem ciągną się potężne białe pióropusze, które cudownie kontrastują na tle błękitnego nieba. Chwilami jest ich tak dużo, że nie widać w ogóle samolotu.
Po Su-35 na arenę wlatuje Su-34. Wygląda groźnie, pod skrzydłami zaimprowizowano całą gamę podwieszeń. Niebo jest jeszcze bardziej czyste, a słońce świeci intensywniej. Oderwania za samolotem, ze słońcem w tle, to zawsze zachwycająca iryzacja. Dzięki niej w wizjerach naszych aparatów dzieje się prawdziwa magia. Wariuję od tego widoku. Ten przelot Su-34 przejdzie na pewno do historii. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę, a przecież to jeszcze nie koniec.
Na niebo nad lotniskiem Ramenskoye wlatuje najnowsze dzieło konstruktorów Suchoja i największa duma Rosji, czyli samolot T-50, PAK-FA. „Łopata”, bo tak z racji charakterystycznego kształtu skrzydeł nazywają ten samolot Rosjanie, cudownie zrywa powietrze tuż nad naszymi głowami. Chmury oderwań, iryzacje i piękne zjawiska, które dzieją się podczas tego pokazu, przebijają wszystko, co do tej pory widziałem w wykonaniu tego samolotu.
Koniec pokazu. Siadam na deskach trybuny i nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło. Rzut oka na wyświetlacz aparatu i szybki przegląd zrobionych zdjęć działają jak uszczypnięcie udowadniające, że to nie sen. Pokaz rozpoczął się o godzinie 11.52, a zakończył o 12.12. Te dwadzieścia minut fotograficznie bije na głowę długie godziny innych, nierzadko dużo większych pokazów lotniczych. Tylko dwadzieścia minut, a zdjęcia zrobione w tym czasie mogłyby być materiałem na kilka albumów. Dwadzieścia minut, które sprawiły że MAKS 2015 będzie zapamiętany na bardzo, bardzo długo. Dwadzieścia minut, które z wydawało się najgorszej edycji tego salonu zrobiły z niej edycję najlepszą!