Tekściwo
Na początku 2017 roku, podczas planowania sezonu pokazów lotniczych pokapowałem się, że tak naprawdę jedyną opcję na wakacje z Mają mam w czasie jej zimowych ferii. Rozpocząłem więc poszukiwania. Założenia były dość konkretne i niedające wielkiego pola do manewru. Tydzień urlopu i okrojony budżet od razu wykluczyły odległe kierunki egzotyczne. Chciało się jednak zakosztować słoneczka, morza, plaży. Pozostały zatem kierunki typu Cypr, Madera, Baleary, czy Kanary (tak, tak, bo ja uznaję tylko wyspy). W tych pierwszych prognozy pogody w lutym nie dawały szansy na coś więcej niż 15-18 stopni. Pozostały zatem Kanary. Byłem już na Gran Canarii, byłem też na Teneryfie. Teneryfą byłem zachwycony, choć nadal trzęsie mnie na wspomnienie kradzieży obiektywu brrrr. Nie było sensu tam jechać ponownie. Dlatego zacząłem czytać o Fuerteventurze i Lanzarote. Z reguły w takich chwilach przeglądam sobie foteczki z tych miejsc i lecę tam, gdzie wydaje się być ciekawiej. Miałem dość duży problem, gdyż obie wyspy wydały mi się dość podobne. Jednak różnorodność zdjęć z Fuerty i opinie niektórych znajomych przeważyły szalę i zacząłem przeszukiwać oferty biur podróży. Moje wakacje to zawsze fotowariactwo podczas gdy świeci słońce i zabawa gdy słońca nie ma. Z reguły hotel widuję tylko do śniadania i po zmierzchu. Założenie na hotel było więc takie, że ma być dobrą bazą wypadową, w sensie dobrze położony. Ma mieć basen (lubię rano robić rozruch na basenie a wieczorkiem przy basenie posiedzieć przy drinku). Najlepiej w opcji ze śniadaniami i obiadokolacjami bo i tak nie odmawiam sobie nigdy wpadania do lokalnych knajpek podczas zwiedzania. No i dość tani, gdyż siedzieć w nim nie będziemy a kasę lepiej wydać na lepszy samochód. Rozpocząłem poszukiwania i oczywiście zderzyłem się z problemem, że albo drogo jak smok, albo jakaś beznadzieja. W tym momencie pojawił się Jarek Sitkiewicz posiadający swoje biuro podróży Scout Travel 2 (dzięki Przemek za polecenie!), który nie dość, że bardzo dobrze znał Fuertę, to jeszcze przedstawił mi sporą ilość opcji hotelowych, z których wybrałem tę najbardziej mi na ów czas odpowiadającą. Po hotelu przyszła pora na ogarnięcie samochodu. Naczytałem się, że na Fuercie jest sporo dróg, na które nie wjadą zwykłe samochody. Dokładniej – wjadą, ale oficjalnie im nie wolno. Dlatego od początku skupiłem się na samochodzie terenowym. Wszyscy polecali i ja też polecam, wynająć samochód w firmie CICAR. Nie dość, że mają super ofertę, to jeszcze każdy pożyczany u nich samochód ma full opcję ubezpieczenia bez dodatkowych kosztów i zasadzek. Wynająłem Jeepa Renegate i to był strzał w dziesiątkę! Nie dość, że na tyle duży by stać się naszym studiem foto na czterech kółkach (wszystkie nasze fotograficzne gadżety idealnie wypełniały jego niemały bagażnik), to jeszcze z napędem na te wszystkie cztery kółka, co zdecydowanie pomogło w docieraniu do miejsc, do których innym samochodem byśmy nie dotarli. Mając już gdzie spać i czym jeździć zabrałem się za ogarnianie atrakcji na wyspie. W Internecie jest cała masa wiedzy na temat co i gdzie na Fuercie. Szukając informacji wpadłem na mega przyjazny portal Wyspy Szczęśliwe. Super opisy wszystkich atrakcji, super pomoc i na miejscu i na odległość. Bardzo polecam! Dzięki znalezionym w sieci informacjom, popełniłem jeszcze przed wyjazdem taki mały roboczy przewodnik, który na miejscu okazał się bardzo przydatny. Teraz zamierzam uzupełnić go o informacje i zdjęcia, które pozyskałem podczas naszego wypadu. Niebawem będzie dostępny :)
Więc jaka dla mnie jest Fuerteventura? Piękna, kolorowa, fotogeniczna, dzika, groźna, wietrzna, bezludna, oceaniczna, sensualna, przyjazna, smaczna, zaskakująca, ciepła, wspaniała i najważniejsze – mistyczna! Wróciłem zauroczony, zakochany, zadumany. Zdecydowanie nr 1 z odwiedzonych do tej pory wysp kanaryjskich.
No dobra, teraz zapraszam do WIELKIEGO ALBUMU ZDJĘĆ Z FUERTY!